Wietnamska przygoda: Hanoi & Halong Bay
Dwa tygodnie temu skończyliśmy świętować Laotański Nowy Rok (Pi Mai Lao). Przywitaliśmy 2559 rok. W szkołach z okazji Nowego Roku mamy tydzień wolnego - co w praktyce oznacza 9 dni jeśli dodamy weekendy. Jak zwykle, postanowiłam wykorzystać ten czas na podróżowanie. Tym razem padło na Wietnam. Podróż do Wietnamu odkładałam odkąd przyjechałam do Laosu. Bo do Tajlandii nie trzeba wizy, do Kambodży trzeba, ale jest tańsza, a do Indonezji po prostu musiałam pojechać.
Tran Quoc Pagoda przy Jeziorze Zachodnim
Słynna Wieża Żółwia na jeziorze Hoan Kiem (Turtle Tower, lub po wietnamsku Thap Rua).
Nocą wygląda o wiele ciekawej.
Ostatni dzień swojego pobytu w Hanoi spędziłam na wycieczce do Ha Long Bay. Bo jak tu być w Wietnamie i nie zobaczyć zatoki Ha Long z ponad 1600 wyspami, która znajduje się na liście Światowego Dziedzictwa UNESCO. Wapienne skały wyrastające z wody oraz malownicze jaskinie owiane legendami o smoku są prawdziwym magnesem na turystów. I trochę się tych tłumów obawiałam, bo relacje słyszałam różne. Na szczęście kwiecień nie jest w szczycie sezonu turystycznego, więc było bardzo przyjemnie i bez tłumów. Tylko turkusowej wody nie ma. Nie mniej jednak, zatoka mi się podobała. Śmieci pływających na wodzie (o których słyszałam) też nie widziałam, ale znów, być może miałam szczęście będąc tam w kwietniu. Szkoda tylko, że pochmurno było, bo w słońcu wszystko wygląda piękniej. Z braku czasu byłam tylko na 1-dniowej wycieczce, ale myślę, że warto byłoby wybrać się na 2 dni i zobaczyć zachód/wschód słońca w Ha Long Bay.
Wizę załatwiłam w tutejszej Ambasadzie Wietnamskiej. Trzy dni, 45 USD i gotowe. Loty z Laosu do Wietnamu są raczej drogie (na tej linii nie lata Air Asia), więc zdecydowałam się na jedyny inny środek transportu - autobus. Znajomi słysząc, że jadę autobusem, reagowali mniej więcej tak: Uuuuu, to ile godzin Ci zajmie dojazd do Hanoi? Podobno 24. I znowu słyszę przeciągłe uuuuuuuu. E tam przecież nie może być tak źle, prawda? Zwłaszcza, że w Azji mamy cuda zwane "sleeper bus", czyli autobusy z łóżkami zamiast siedzeń. Chętnie poleżę przez 24 godziny, będzie fajnie!
I faktycznie autobus był naprawdę niezły. Klima, kolorowe światła na suficie, poduszeczki, kocyk i...... towarzystwo Laotańczyków i Wietnamczyków. Serio, byłam jedynym obcokrajowcem w autobusie. Nie obyło się bez nieśmiałego chichotu kiedy okazało się, że będę leżeć na samym tyle autobusu, a za sąsiada będę mieć młodziutkiego Wietnamczyka. W sumie to i tak miałam szczęście, bo leżanka po mojej prawej była pusta (prawie, bo częściowo zagracona przez jakieś pakunki), co oznaczało, że będę mogła się wyłożyć na dwóch.
Wyjechaliśmy o 6:40 (czyli z 40 minutowym opóźnieniem). Dostałam poduszkę, ale koca jakoś nikt mi nie dał. Dzieliłam więc koc z moim sąsiadem. Co tam było mi wszystko jedno. Szybko zasnęłam i spałam smacznie i długo. Około godziny 3 w nocy obudziłam się zdziwiona faktem, że stoimy. Przerwa na siusiu? Kierowca zgłodniał? Nowi pasażerowie? Zanim poznałam odpowiedź znów zasnęłam. Obudziłam się ponownie o 5 nad ranem. Dalej stoimy. O co chodzi? Czyżby autobus się zepsuł? O świcie ludzie zaczęli leniwie wysiadać z autobusu. Wysiadłam i ja. Granica? Jesteśmy na granicy? Ano jesteśmy, tylko, że granicę otwierają dopiero o 7. Udałam się więc na noodle soup do przygranicznego noodle soup shop'u. Kto wie, kiedy będę mogła znów zjeść? Kolejka autobusów, ciężarówek i paru samochodów osobowych była długa, a my nie byliśmy bynajmniej pierwsi. Ale przynajmniej pogoda była elegancka. W Laosie temperatury sięgały 40 stopni kiedy wyjeżdżałam, a tu mamy zdecydowanie poniżej 30. Do tego mgła! Rany, nie widziałam mgły od tak dawna! Granica wyglądała jakby była na krańcu świata. Wokół zielone góry i strumyk wzdłuż drogi. Mgła się zagęszczała i zrobiło się bardzo mistycznie.... Hmmm ciekawe to przejście graniczne, zdaje się być pośrodku niczego..... Nawet poranna toaleta w obskurnych śmierdzących (moczem, kałem i wymiocinami) kiblach nie przeszkadzała. Zębów jednak nie umyłam.
Kiedy lekko znudzona wróciłam do autobusu, kierowca, Wietnamczyk, powiedział (albo raczej pokazał), że mam iść na granicę. Pozbierał od wszystkich innych pasażerów paszporty, ale mojego nie chciał wziąć. No tak, biali muszą sami sobie granicę przekroczyć (za pewne w związku z wizami). Jak trzeba to trzeba. Sporo grupka falangów z różnych autobusów tłoczyła się przy okienku. Wszyscy niecierpliwie czekali z paszportami w ręku. Wdałam się w rozmowę z pewnym Amerykaninem, który od 3 miesięcy uczy w Wietnamie. Pamiętam, jak zrobił wielkie oczy, kiedy powiedziałam, że jestem jedyną białą twarzą w moim autobusie. W jego była sporo grupka backpackerów z różnych zakątków świata. No może nie mam z kim pogadać, ale za to się wyspać w końcu mogę, przekonywałam.
Po załatwieniu formalności po laotańskiej stronie, trzeba było przejść spory kawałek, żeby dotrzeć do wietnamskiej strefy przygranicznej. Po dobrych 10 minutach szybkiego spaceru, byliśmy przy kolejnym okienku, gdzie wietnamscy celnicy sprawdzali nasze wizy. Wszystko poszło w miarę, jak na Azję, szybko. Jeszcze tylko jedna pieczątka kawałek dalej i będę oficjalnie w Wietnamie. Chłopak, z którym rozmawiałam, szybko zabrał swój plecak i ruszył do swojego autobusu, który czekał już po wietnamskiej stronie. Zaraz, a gdzie jest mój autobus??? Rozglądam, ale nic nie widzę. Gęsta mgła bardzo ograniczała widoczność. Pewnie jest jeszcze na granicy.... W końcu byliśmy dalej w kolejce. Tylko jak wygląda mój autobus???? Z przerażeniem uświadamiam sobie, że jedyne co pamiętam, to to że jest czerwony.... jak wiele innych. Numery rejestracyjne? Zapomniałam sprawdzić.... Jak ja teraz znajdę swój autobus w tej cholernej mgle?! No i celnicy już mnie nie chcą wpuścić na granicę, bo mam już pieczątkę wstępu do Wietnamu. Pokazują mi, że mam czekać. Zaczynam się denerwować. Mam przy sobie tylko torebkę z pieniędzmi, telefonem, aparatem i paszportem. Mój plecak i mała walizka zostały w autobusie. Walizki wziąć bym i tak nie mogła, ale plecak! Czemu go nie wzięłam??? Został na moim siedzeniu, a w nim jest mój laptop.... Staram się nie popadać w panikę, ale zaraz przypomina mi się historia, którą mi opowiedział mój przyjaciel tuż przed wyjazdem. Kiedy jeszcze mieszkał w Wietnamie, raz, przekraczając granicę, autobus odjechał bez niego. Musiał łapać tzw. motorbike taxi i gonić swój autobus. Boże, a jak mój autobus też odjechał???? Nie ma już żadnych białych twarzy.... W ogóle to nawet nie wiem, czy jakieś autobusy są tam jeszcze. Wszystko przez tę mgłę! Czekam i czekam i czekam. Gdyby nie fakt, że mój bagaż został w autobusie, nie przejmowałabym się tak bardzo. Ale... no właśnie. Wietnamscy celnicy już zaczynają dziwnie na mnie patrzyć, coś tam do siebie mówią. Pewnie coś w rodzaju: A ta biała to co tu sama robi? Zgubiła się czy co? Spoglądam na swoje zabłocone stopy. Na nogach mam jakieś koszmarne klapki, które dawali wszystkim autobusie. Nawet nie mam własnych butów! Wyglądam żałośnie.
To wstaje, to siadam, to znów wstaje. Nie mogę wysiedzieć, ani ustać w jednym miejscu. Przebieram z nogi na nogę. Mija pierwsza godzina, a ja nie mam bladego pojęcia, gdzie jest mój autobus. Zaczynam poważnie zastanawiać się nad swoją sytuacją. Jeśli autobus odjechał beze mnie, to moje opcje nie wyglądają za dobrze. Jestem prawe 400 km od Hanoi (sprawdziłam później) w jakiś cholernych górach, a przy sobie mam tylko torebkę. Mogę spróbować zapakować się na inny autobus (zakładając, że jeszcze jakieś są), albo łapać stopa. Tylko co z bagażem? Raczej szanse na odzyskanie go są marne. Mam ochotę wracać do domu..... Mija kolejna godzina i nic. Teraz już naprawdę popadam w lekką deprechę. Nie wytrzymam tu dłużej. Wtedy nadjeżdża jakiś autobus. O mamo, wygląda jak mój! Jak tylko przekracza granicę, próbuję się załadować do środka, żeby się upewnić. Kierowca jednak, kręci głową. Co? Jak to? To nie mój autobus? Ale przecież wygląda jak mój! Kierowca pokazuje mi na tablice rejestracyjne i mówi. This 4555, you 7125. Ok, odpowiadam. Where? I pokazuję w stronę granicy i w przeciwną. Decydująca chwila. Odjechał czy nie??? Pokazuje w stronę granicy. Kamień spada mi z serca. Tylko skąd on wie jakim autobusem przyjechałam? I co jeśli się myli? Muszę się dowiedzieć. Teraz! Podchodzę do celników. Pytam, czy mogę podejść kawałek dalej. Oczywiście pokazuję też machając rękoma, mając w świadomości, że oni ni w ząb po angielsku nie mówią. Dodaję słodkie please. Kiwają głową, dając zgodę. Idę i po chwili widzę autobus, jak ten który pomyliłam z moim. Jak nie ten to koniec. Wpadam do autobusu. Ludzie stoją na zewnątrz przyglądając mi się. Czołgam się na sam tył. Widzę swój plecak! Ach ta radość!!! Znalazłam swój autobus! Wychodzę na zewnątrz. Ludzie coś tam o mnie mówią i podśmiewają się. Zupełnie mi to nie przeszkadza. Jestem ja i jest mój autobus. Z przeciekającego węża na chodniku przemywam zabłocone stopy i czuję, że teraz to już będzie z górki. Spędzamy jeszcze dobre 30 minut na granicy i w końcu ruszamy w dalszą drogę. Jest 10 rano. Padam na swoje "łóżko" i zapadam w sen z uśmiechem na twarzy.
Czy widzieliście kiedyś gorsze buty niż te wybrakowane klapki???
To wstaje, to siadam, to znów wstaje. Nie mogę wysiedzieć, ani ustać w jednym miejscu. Przebieram z nogi na nogę. Mija pierwsza godzina, a ja nie mam bladego pojęcia, gdzie jest mój autobus. Zaczynam poważnie zastanawiać się nad swoją sytuacją. Jeśli autobus odjechał beze mnie, to moje opcje nie wyglądają za dobrze. Jestem prawe 400 km od Hanoi (sprawdziłam później) w jakiś cholernych górach, a przy sobie mam tylko torebkę. Mogę spróbować zapakować się na inny autobus (zakładając, że jeszcze jakieś są), albo łapać stopa. Tylko co z bagażem? Raczej szanse na odzyskanie go są marne. Mam ochotę wracać do domu..... Mija kolejna godzina i nic. Teraz już naprawdę popadam w lekką deprechę. Nie wytrzymam tu dłużej. Wtedy nadjeżdża jakiś autobus. O mamo, wygląda jak mój! Jak tylko przekracza granicę, próbuję się załadować do środka, żeby się upewnić. Kierowca jednak, kręci głową. Co? Jak to? To nie mój autobus? Ale przecież wygląda jak mój! Kierowca pokazuje mi na tablice rejestracyjne i mówi. This 4555, you 7125. Ok, odpowiadam. Where? I pokazuję w stronę granicy i w przeciwną. Decydująca chwila. Odjechał czy nie??? Pokazuje w stronę granicy. Kamień spada mi z serca. Tylko skąd on wie jakim autobusem przyjechałam? I co jeśli się myli? Muszę się dowiedzieć. Teraz! Podchodzę do celników. Pytam, czy mogę podejść kawałek dalej. Oczywiście pokazuję też machając rękoma, mając w świadomości, że oni ni w ząb po angielsku nie mówią. Dodaję słodkie please. Kiwają głową, dając zgodę. Idę i po chwili widzę autobus, jak ten który pomyliłam z moim. Jak nie ten to koniec. Wpadam do autobusu. Ludzie stoją na zewnątrz przyglądając mi się. Czołgam się na sam tył. Widzę swój plecak! Ach ta radość!!! Znalazłam swój autobus! Wychodzę na zewnątrz. Ludzie coś tam o mnie mówią i podśmiewają się. Zupełnie mi to nie przeszkadza. Jestem ja i jest mój autobus. Z przeciekającego węża na chodniku przemywam zabłocone stopy i czuję, że teraz to już będzie z górki. Spędzamy jeszcze dobre 30 minut na granicy i w końcu ruszamy w dalszą drogę. Jest 10 rano. Padam na swoje "łóżko" i zapadam w sen z uśmiechem na twarzy.
Budzę się godzinę później. Znów stoimy. Co tu się dzieje? Wychodzę na zewnątrz. Wypadek. Jakaś ciężarówka przywaliła w skałę. Utknęliśmy na godzinę. Z powodu tego całego opóźnienia do miejsca, gdzie mamy jeść lunch, docieramy dopiero o 2 popołudniu. Minęło 8 godzin od kiedy jadłam, więc wcinam równo. Omlet i ryż nigdy nie smakowy tak bardzo. Z napełnionymi żołądkami ruszamy w dalszą podróż. Większość dnia przesypiam i budzę się już po zmroku. Dochodzi 7, a ja nie mam bladego pojęcia jak daleko jesteśmy od Hanoi. Jedziemy i jedziemy. Te ostatnie godziny się już dłużą niemiłosiernie. W końcu po 11 w nocy docieramy do Hanoi. Choć w podróży spędziłam 29 godzin, nie czuję się specjalnie zmęczona.
Wysiadam i od razu dopada mnie jakiś gościu wołający, taxi? No tak, muszę dotrzeć mojego hotelu. Pytam, ile chce, a on, że ma taxi meter. Bardzo dobrze, nie trzeba się targować. Tylko odrobinę za łatwe to mi się wydaje. Podejrzane. A może to tylko moja paranoja? Nie, nie paranoja. Ja po po prostu znam już trochę Azję i te klimaty. Obserwuję licznik. Ledwo wyjeżdżamy i robimy nawrót na dwupasmówce, a już wiem, że licznik jest przekręcony. Cyferki zmieniają się jak szalone. Mówię więc, żeby się zatrzymał, że wysiadam. Pokazuję na licznik i kręcę głową. NO WAY. Zwalnia i zaczyna się targowanie. 500 000 dongów, mówi do mnie. Kręcę głową. Nie ma mowy, to nie jest daleko. Udaję, że wiem gdzie jestem i znam miasto. Nie mam zamiaru płacić ponad 20 dolarów za taksówkę. 200 000 proponuję. On 400 000. Ja stanowczo powtarzam 200. Dyskusja jeszcze chwilę trwa, po czym się zgadza. Ale ku mojemu zdziwieniu, po chwili się zatrzymuje i przy innej taksówce i pokazuje mi, żeby się przesiąść. Z nowym taksówkarzem docieramy na miejsce. Na miejscu stwierdzam, że nie było aż tak bardzo daleko, więc próbuję jeszcze trochę zbić cenę. Ostatecznie płacę 180 000 dongów.
Już myślę, że to koniec przygód i kłopotów na dziś, a tu czeka mnie niespodzianka w hotelu. Pokój rezerwowałam przez booking com i pamiętam, że przeglądałam zdjęcia i czytałam opis pokoju. Zasada, którą zawsze się kieruje, to nie brać pokoju bez okien. Nie ma nic gorszego nic obudzić się rano w ciemnym pokoju bez dziennego światła. W recepcji zostaję poinformowana, że nie mają dziś mojego pokoju.... ale, że na następne dwa dni dostanę większy i lepszy. Mówię więc, że najpierw chcę zobaczyć ten pokój, w którym mam dziś nocować. Pokój znajduje się pół piętra wyżej niż recepcja, a w nim jest tylko malutkie okno wyglądające na klatkę schodową, czyli zero dziennego światła. Co więcej, jeśli nie chcesz, żeby każdy zaglądał do Twojego pokoju (a każdy gość hotelu musi obok niego przejść), to trzeba mieć zasunięte zasłony. Naturalnie nie jestem zadowolona i chcę pokój z prawdziwym oknem. Nie mają, to jedyny jaki jest wolny. Ceny też nie obniżą. Straszę ich, że opiszę tę skandaliczną sytuację na booking com. A oni, że im nie zależy i albo biorę ten pokój, albo mogę sobie iść gdzie indziej. Nie mam ochoty włóczyć się po mieście, którego zupełnie nie znam i szukać czegoś lepszego, zwłaszcza, że dochodzi północ. Godzę się i pakuję się do małego obskurnego, śmierdzącego pleśnią pokoju. Oby ten jutrzejszy był lepszy.....
Na następny dzień dostaję pokój na najwyższym piętrze z balkonem i widokiem na stare miasto. Pokój jest ma dwa duże łóżka i dużo dziennego światła, ale najbardziej cieszę się z balkonu. Tylko karaluch wielkości palca popsuł trochę pierwsze wrażenie. Na szczęście po powiadomieniu recepcji, szybko problem usunięto.
Potem było już tylko wspaniale. Odkrywanie Hanoi, uliczka po uliczce było cudownym doświadczeniem. W starym mieście, najbardziej podobało mi się jezioro Hoan Kiem. Motocykle, skutery, taksówki, riksze, chaos i gwar, a tu nagle piękne jezioro, w samym centrum tego wietnamskiego szaleństwa. Jezioro zrobiło na mnie jeszcze większe wrażenie nocą - magia. W ogóle to się w Hanoi zakochałam. Chodziłam i chodziłam, od rana do wieczora, i jeszcze nocą. Wszystko mi się podobało, a do tego pogoda była prawdziwym błogosławieństwem. Przyjemne letnie temperatury i słoneczko. Warto wybrać się na spacer do Pagody Tran Quoc, która znajduje się po środku Jeziora Zachodniego. Malownicza droga prowadzi do samej pagody, która pochodzi z VI w. i jest najstarszą w całym kraju. Ogólnie dzielnica Ba Dinh, gdzie miedzy innymi znajduje się Mauzoleum Ho Chi Minha jest wspaniała na długie spacery. W dzielnicy Dong Da koniecznie trzeba zobaczyć Świątynię Literatury (Temple of Literature), która była pierwszym uniwersytetem Wietnamu. Nie sposób nie wspomnieć też słynnego Wodnego Teatru Kukiełek (That Long Water Puppet Theater). To przedstawienie jedyne w swoim rodzaju z tradycjami sięgającym do XI wieku. Spektakl odbywa się przy akompaniamencie orkiestry grającej na lokalnych instrumentach. Śpiewane są również wietnamskie pieśni opowiadające historię odrywaną przez kukiełki. Prawdziwa uczta kulturalna. Na Muzeum Etnograficzne nie miałam czasu, ale polecam złożyć wizytę w Wietnamskim Muzeum Kobiet - bardzo interesujące.
Widok rankiem z mojego nowego pokoju
Stare miasto
Most Wschodzącego Słońca na jeziorze Hoan Kiem
Temple of the Jade Mountain (Den Ngoc Son)
Nad jeziorem Hoan Kiem
Hanoi Opera House
Old Quarter
That Long Water Puppet Theater
Zaskoczeniem była majestatyczna Katedra Św. Józefa
Dodam, że weszłam do środka tylko dlatego, że się wokół dłużej pokręciłam.
Dzwonnik/klucznik wpuszcza tylko kilka osób (małym bocznym wejściem) i zamyka drzwi.
Po tym jak nas oprowadził (i zadzwonił w dzwonnicy) zamknął drzwi i wyszedł.
Mieszkańcy tych uroczych kamienic mają widok wprost na Katedrę.
Można i tak sobie uciąć drzemkę :)
Hoa Lo Prison
Więzienie wybudowane w 1896 roku przez Francuzów
do przetrzymywania więźniów politycznych.
Ho Chi Minh Museum
One Pillar Pagoda
Ho Chi Minh Mausoleum
Presidential Palace
Tran Quoc Pagoda przy Jeziorze Zachodnim
Świątynia napotkana w drodze (nazwy nie znam).
Nic tylko spacerować po takich drogach!
Temple of Literature
Hanoi nocą
Słynna Wieża Żółwia na jeziorze Hoan Kiem (Turtle Tower, lub po wietnamsku Thap Rua).
Nocą wygląda o wiele ciekawej.
Wietnamczycy tańczący nad jeziorem Hoan Kiem.
Jezioro Hoan Kiem nocą.
Ostatni dzień swojego pobytu w Hanoi spędziłam na wycieczce do Ha Long Bay. Bo jak tu być w Wietnamie i nie zobaczyć zatoki Ha Long z ponad 1600 wyspami, która znajduje się na liście Światowego Dziedzictwa UNESCO. Wapienne skały wyrastające z wody oraz malownicze jaskinie owiane legendami o smoku są prawdziwym magnesem na turystów. I trochę się tych tłumów obawiałam, bo relacje słyszałam różne. Na szczęście kwiecień nie jest w szczycie sezonu turystycznego, więc było bardzo przyjemnie i bez tłumów. Tylko turkusowej wody nie ma. Nie mniej jednak, zatoka mi się podobała. Śmieci pływających na wodzie (o których słyszałam) też nie widziałam, ale znów, być może miałam szczęście będąc tam w kwietniu. Szkoda tylko, że pochmurno było, bo w słońcu wszystko wygląda piękniej. Z braku czasu byłam tylko na 1-dniowej wycieczce, ale myślę, że warto byłoby wybrać się na 2 dni i zobaczyć zachód/wschód słońca w Ha Long Bay.
Dau Go Cave w Ha Long Bay
Ha Long Bay
Informacje praktyczne:
Wstęp do większości świątyń i muzeów kosztuje 30 00 dongów.
Bilet do Wodnego Teatru Kukiełek - 100 000 dongów.
Muzeum Ho Chi Minha otwarte jest w godzinach 8 - 12 i 14 - 16:30. W poniedziałki i piątki otwarte jest tylko do 12.
Jedno-dniowa wycieczka z Hanoi do Ha Long Bay kosztowała mnie 35 UDS (stargowałam z 40) - opcja "luksusowa". Są też tańsze wycieczki, ale podobno dostaje się to za co się płaci. W cenie transport klimatyzowanym autokarem, rejs statkiem, lokalny przewodnik z dobrą znajomością angielskiego, lunch na statku (krewetki, ryba, mięso, warzywa, frytki i ryż - za napoje płaci się osobno), wejście do jaskini i kajakowanie po zatoce Ha Long. Wycieczkę wykupiłam w biurze podróży Sinh Cafe.
Nocleg w Hanoi Downtown Hotel - świetna lokalizacja, w centrum the Old Quarter (w Starym Mieście). Pierwszy pokój był koszmarny, drugi świetny. W cenę jest wliczone śniadanie. Koszt: 36 USD za 3 noce.
Motorbike taxi - tani środek transportu. Za ok. 2 km płaciłam 25 000 dongów, po dłuższej negocjacji. Do większości atrakcji turystycznych można spokojnie dojść pieszo ze Starego Miasta.
Cudowna relacja, bardzo lekko się ją czyta, dodatkowo zdjęcia świetnie uzupełniają całość.
OdpowiedzUsuńDzięki :)
UsuńAle jesteś odważna, podziwiam! Piękne widoki, nie wiedziałam, że Wietnam się tak rozwinął.
OdpowiedzUsuńJakoś dałam radę ;) A Wietnam mnie totalnie zauroczył!
Usuńprzepiękne zdjęcia :) przygoda na całe życie
OdpowiedzUsuńJedna z lepszych ;)
UsuńRelacja jest wspaniała, o zdjęciach to nawet nie wspomnę, bo wiadomo :) Ale przyznam Ci, że jesteś bardzo odważna, ja w życiu bym się nie zdecydowała na podróż takim autobusem. I na pewno bym spanikowała na granicy, to wiem na pewno. Już czytając samą recenzję serce waliło mi jak młotem.
OdpowiedzUsuńDzieki za ciepłe słowa. Reszta opowieści już wkrótce, a zdradzę, ze końcówka wycieczki była równie emocjonująca jak jej początek ;)
OdpowiedzUsuńBardzo fajna relacja, zdjęcia też piękne! :)
OdpowiedzUsuń