Posty

Wyświetlanie postów z 2013

Absurdy z dziedziny "prawa"

Obraz
Dziś parę słów o tym, co się dzieje, kiedy zdarzy się wypadek na drodze i kogo chroni tu "prawo". Po pierwsze, baaardzo ogólna zasada jest taka, że winny jest ten kto ma większy pojazd.... Tak przeważnie się dzieje, jeśli w wypadku drogowym uczestniczą Laotańczycy..., bo nas falangów obowiązują inne "zasady"... Słyszałam o przypadkach kiedy to obcokrajowiec pozywa Laotańczyka, który spowodował wypadek. Sprawa trafia do sądu. Sędzia analizuje dowody i przesłuchuje świadków. Wszystko wskazuje na winę Laotańczyka. Jaki jest wyrok sądu? Sędzia stwierdza, że wszelkie dowody potwierdzają winę Laotańczyka, po czym zwraca się do falanga: "...ale gdybyś tu nie przyjechał, to nie byłoby wypadku. Winny więc jesteś ty." Wyobraźcie sobie taką sytuację np. w Anglii.... Skandal to mało powiedziane. Imigranci niektórych nacji zapewne skróciliby takiego sędziego o głowę. A tu, sprawa zamknięta. Falang płaci Laotańczykowi za szkody i koniec. Pamiętam jak zaledwie kilka tygo

Tam gdzie uśmiech nie może, tam pieniądz pomoże

Obraz
Jakiś czas temu jadąc nad wodospady zauważyłam po drodze ciekawe miejsce, które wyglądało jak cmentarz. Piszę ciekawe, bo nigdy wcześniej nie widziałam cmentarza w Laosie, więc naturalnie wzbudziło to moje zainteresowanie. Wówczas nie było czasu na zatrzymanie się, a miejsce, otoczone bramą, wyglądało na zamknięte. Mając w pamięci tamto miejsce, dwa tygodnie temu postanowiłam sprawdzić, co dokładnie tam się znajduje. Zapakowaliśmy się na motor i po niecałych 20 km byliśmy na miejscu. Niestety, tak jak poprzednio, miejsce wyglądało na zamknięte. Zatrzymaliśmy przed bramą. Była zamknięta, ale dało się ją otworzyć od zewnątrz. Przeszliśmy zaledwie kilka kroków, kiedy wyszedł nam na spotkanie strażnik. Idąc w naszym kierunku pokazywał, że nie wolno nam wejść i że mamy zawróć. Ja jednak z uśmiechem na ustach, jakbym nie rozumiała co pokazuje, szłam w jego kierunku. Podeszłam do niego z aparatem i uśmiechając się, niewinnie zapytałam po laotańsku, czy mogę wejść i zrobić zdjęcia. Nie wolno,

Potrawa ze świeżej kaczej krwi

Obraz
O tej słynnej laotańskiej potrawie słyszałam już kilka razy, ale do wczoraj nie miałam okazji ani jej zobaczyć ani spróbować. A wczoraj właśnie zostałam zaproszona przez znajomych w odwiedziny do ich domu. Jak zawsze było dużo butelek beerlao. Szczerze, jeszcze nie zdarzyło mi się odwiedzić Laotańczyków i nie napić się z nimi piwa. Piwo beerlao musi być. Ale wczoraj było coś o wiele ciekawszego niż piwo. Jak to zwykle bywa w Laosie, wszyscy siedzieli przed domem na laotańskiej macie. Po środku stał niski wiklinowy stolik, a na nim ciekawie wyglądająca potrawa na dużym okrągłym talerzu. Zaciekawiona od razu pytam co jest talerzu. Gospodarze dumnie odpowiadają, że to duck's blood (kacza krew) i nim się obejrzę ładują mi na łyżkę sporo tego laotańskiego przysmaku, skrapiają następnie wyciśniętym sokiem z limonki i podają mi łyżkę zachęcając do spróbowania. W Laosie oczywiście nie wypada nie spróbować jedzenia przygotowanego przez gospodarzy, więc nie mam wyjścia... Zanim łyżka wyląduj

Alexandra jest sławna w Laosie!

Obraz
Moje imię jest tutaj znane i rozpoznawane, a to za sprawą laotańskiej piosenkarki, co się zwie Alexandra Bounxouei. Owa Alexandra urodziła się w Bułgarii i jest w połowie Laotanką, nie pamiętam, czy od strony ojca czy matki. Alexandra, zwana też Sandra, śpiewa, grywa chyba w jakiś filmach czy serialach. Potrafi też grać na skrzypcach. Co znaczy być celebrytą w Laosie? Otóż, nie wiele. Taka celebrytka jak nasza Alexandra pojawia się na plakatach, kalendarzach, w reklamach i gdzie się tylko da pokazuję swoją słodką buzię. A buzię ma ładną. Czy z niej prawdziwa gwiazda i czy ma prawdziwy talent, nie wiem. Kiedyś jakąś piosenkę słuchałam, ale nawet nie pamiętam, czy mi się podobała. Jedno jest jednak pewne. Jest w Laosie sławna. W większości krajów za sławą idą pieniądze. W większości, bo nie w Laosie. Laotańska "Ola" musi dodatkowo pracować, bo z samego śpiewania kokosów nie zarobi. Bo jak tu się fortuny dorobić kiedy jej płyty można kupić za 10 tyś kipów na targu (4 zł). A i ta

Uczta polsko-hiszpańsko-argentyńska

Obraz
Nie, nie byłam na żadnej imprezie. Nie było też gości. Byłam tylko ja, a słowa uczta użyłam celowo. Lubię laotańskie jedzenie. Niektóre potrawy lubię nawet bardzo, innych nie znoszę. Ogólnie jednak nie narzekam, bo powszechna jest tu też kuchnia tajska, wietnamska, koreańska i chińska. Czasami jednak brakuje mi POLSKIEGO jedzenia! Dziś więc postanowiłam zrobić typowo polską sałatkę. Kupiłam ziemniaki, marchewki, jajka (te składniki były tanie), słoik majonezu (wietnamskiego) za 20 tyś kipów (8 zł) i słoik (również wietnamskich) ogórków konserwowych za 14 tyś kipów. O kiszonych ogórkach już zapomniałam. Selera ani pietruszki nigdy tu nie widziałam. Sałatka jest więc lekko wybrakowana, ale i tak smakuje cudownie, tak jak w Polsce! No prawie ;) To więc polska część mojej dzisiejszej uczty. Kolejny smakołyk to fuet, czyli hiszpańska dojrzewająca kiełbasa pokryta pleśnią. Już widzę minę Laotańczyka gdyby któregoś poczęstować :D Czy kiełbasa na pewno pochodzi z Hiszpanii, nie wiem. Ale wiem,

Padaek - czyli laotański sos rybny dla odważnych ;)

Obraz
W południowo-wschodniej Azji bardzo popularny jest sos rybny (fish sauce), który używany jest do wielu dań. W Laosie oprócz standardowego sosu rybnego mamy również laotańską odmianę. Zwykły sos rybny jest robiony ze sfermentowanych ryb morskich. Laotańczycy, którzy nie mają dostępu do morza stworzyli swój własny unikatowy sos rybny, tzw. padaek. Sos, który jest o wiele gęstszy i wygląda bardziej jak pasta. Przygotowywany jest ze sfermentowanych ryb z Mekongu i zawiera także ich kawałki. Najgorszy jest jednak zapach..... Jeśli ktoś myśli, że durian brzydko pachnie, to lepiej niech nie wącha pasty padeak. Zapach jest jak dla mnie nie do zniesienia, bo mówiąc krótko, śmierdzi padliną.  Padaek jest najczęściej stosowany do bardzo popularnej tutaj papaya salad. Podróżnym nie zaleca się spożywania padeak ze względu na możliwość zachorowania opistorchozę, którą powodują pasożytnicze przywry, które okazjonalnie występują w rybach słodkowodnych w Laosie. Zachorować można tylko przy jedzeniu sur

Fenomen laotańskich aptek

Obraz
"Przed użyciem zapoznaj się z treścią ulotki dołączonej do opakowania bądź skonsultuj się z lekarzem lub farmaceutą,gdyż każdy lek niewłaściwie stosowany zagraża Twojemu życiu lub zdrowiu." Taaaak, ale chyba nie w Laosie... Fenomen laotańskich aptek polega na tym, że wszelkie leki dostępne są bez recepty. Idziemy do apteki, prosimy o dany lek, płacimy i wychodzimy. Ot cała filozofia. Nieraz przy kupowaniu lekarstw nie dostałam ani opakowania, ani ulotki. Leki przywożone są w ilościach hurtowych, a co za tym idzie, czasami tylko w wielkich opakowaniach. A zazwyczaj potrzebny nam zaledwie jeden lub dwa blistry. Na takim blistrze znajdziemy jedynie nazwę leku (często po laotańsku, czy tajsku) i nazwę substancji czynnej. Nikt nie pyta po co nam ten lek, ani na co.  Jeśli chcemy dowiedzieć się czegoś o dawkowaniu, to pani farmaceutka chętnie udzieli informacji... jeśli mówi po angielsku :) Na szczęście znamy jedną aptekę, gdzie farmaceutka mówi płynną angielszczyzną, więc nie ma p

"Bomb Harvest" - tragiczna historia Laosu

Obraz
Mało kto wie, że Laos jest najbardziej zbombardowanym krajem na świecie.....  Podczas wojny Stanów Zjednoczonych z Wietnamem, Laos stał się ważny ze względu na swoje strategiczne położenie. Pomimo tego, że w 1962 roku w Genewie 14 krajów podpisało porozumienie, które gwarantowało Laosowi neutralność i zabraniało obecności zagranicznych wojsk na terenie kraju, w 1964 roku Laos został zaatakowany przez Stany Zjednoczone. Amerykanie zrzucili na Laos 2,093,100 ton bomb podczas 580,944 nalotów. USA wydawały 2 miliony dolarów dziennie na bombardowanie Laosu przez 9 lat...... Była to tzw. sekretna wojna Stanów Zjednoczonych. Przez te 9 lat, średnio co 9 minut w Laosie miał miejsce atak bombowy. W czasie trwania całej II wojny światowej nie zrzucono tyle bomb ile w Laosie. Ile ludzi zginęło przez te 9 lat, nie wiadomo. Wiadomo jednak, że ludzie dalej giną przez przez setki tysięcy bomb i innych niewybuchów, pomimo tego, że wojna z Wietnamem skończyła się 40 lat temu. Chcę wszystkim polecić fil

Saa mak nao - psia herbata ;)

Obraz
Saa mak nao dosłownie znaczy herbata z cytryną. Jednak nie jest zwykła herbata. Właściwie w ogólne nie wygląda i nie smakuje jak herbata. Herbata ta jest popularna w Laosie i jeszcze bardziej popularna w Tajlandii. Problem w tym, że nadal nie jestem pewna czy jest to herbata tajska czy nie. Znajomy Laotańczyk twierdzi, że tak. Inną opinię na ten temat ma pewien Francuz, właściciel jednej  tutejszych restauracji. Według niego herbata jest chińska, ale do Laosu przywozi się ją z Tajlandii. Wydaje się dosyć prawdopodobne, jako że na herbacie oprócz tajskiego języka widnieją też chińskie krzaczki. Jeśli jednak herbata jest z Chin, to dlaczego importują ją z Tajlandii? Przecież Chiny też są sąsiadem Laosu. Jedyne wyjaśnienie może być takie, że z Tajlandii jest po prostu bliżej do Wientianu i innych "dużych" miast. Z resztą pochodzenie herbaty nie jest istotne (aczkolwiek ciągle mnie to frapuje...). Jeśli chodzi o skład herbaty to pozostaje to jeszcze większą zagadką....  Ciekawy j

Vang Vieng - nowe info

Obraz
O Vang Vieng już pisałam  tutaj , ale tym razem postanowiłam dać Wam trochę praktycznych informacji jako że po 4 wycieczce tam, trochę wiedzy zgromadziłam. Zacznijmy od tego jak się dostać z Vang Vieng do Wientianu i odwrotnie. Autobusy z Wientianu kursują kilka razy dziennie. Odjeżdżają z dworca w centrum miasta przy Talat Sao. Obecnie cena za bilet od osoby wynosi 40 tyś kipów (16 zł). Można też pojechać minivanem. Jak tylko znajdziecie się na dworcu, to dopadną was kierowcy pytając gdzie jedziecie. My zdecydowaliśmy na minivana. Utargowana cena to 130 tyś za naszą trójkę. Kierowca zapewnił nas, że nie będzie żadnych przystanków i zajedziemy w 3,5 godz. Przystanki były, bo albo ktoś wysiadał, albo wsiadał, albo chciał siku, albo wymiotował. W połowie drogi zaczynają się góry i trasa robi się baaardzo kręta. Mnie osobiście to zupełnie nie przeszkadza (sama z gór pochodzę!:)), ale dla wielu osób podróż bywa męcząca. Myślę jednak, że widoki zdecydowanie rekompensują trud podróży - j

Nagroda pocieszenia

Wczoraj podczas uroczystości halloweenowych w szkole miało miejsce głosowanie na najlepiej przebranego nauczyciela-obcokrajowca i najlepiej przebranego nauczyciela laotańskiego. Dziś było ogłoszenie wyników. Jednym głosem przegrałam z innym nauczycielem. Cholera, a mówił mi dyrektor, że mogę też głosować na siebie ;) Tak więc dostałam nagrodę pocieszenia, czekoladki Ferrero Rocher, którymi się teraz zajadam. Wolałbym jednak pić wino, które było główną nagrodą! Moja asystentka wygrała wśród laotańskich nauczycieli! Widać tworzymy dobry team :)

Halloween w mojej nowej szkole

Obraz
Chyba jeszcze nie chwaliłam się na blogu, więc zrobię to teraz. Od 3 tygodni mam nową pracę! Zwolniłam się z poprzedniej szkoły, gdzie godziny pracy mnie dobijały. W pracy siedziałam od od 7:45 do 16:15. W tym miałam 24 godziny uczenia, reszta na przygotowanie i się inne pierdoły. Najczęściej czas spędzałam na pierdołach właśnie. Siedzenie w pracy tyle godzin, kiedy nie ma zupełnie co robić było bez sensu. Tak więc kiedy dowiedziałam się, że w jednej z dwujęzycznych szkół w Wientianie jest wolna posada, szybciutko wysłałam piękne CV, załączając tyle dyplomów, certyfikatów i innych dokumentów ile miałam. W końcu trzeba się jakoś wyróżniać w gąszczu native speakerów. Już na drugi dzień zostałam zaproszona na rozmowę. Wszystko poszło pięknie i zostałam poproszona o przygotowanie i przeprowadzenie lekcji demonstracyjnej. Tak więc przez 2 dni pracowałam nad doskonałą lekcją. Taką, którą każdy zapamięta. Taką, która sporo nauczy, ale nie przytłoczy uczniów. Taką, która będzie ciekawa i zabaw

Nocleg z Booking.com!

Booking.com