Halloween w mojej nowej szkole
Chyba jeszcze nie chwaliłam się na blogu, więc zrobię to teraz. Od 3 tygodni mam nową pracę! Zwolniłam się z poprzedniej szkoły, gdzie godziny pracy mnie dobijały. W pracy siedziałam od od 7:45 do 16:15. W tym miałam 24 godziny uczenia, reszta na przygotowanie i się inne pierdoły. Najczęściej czas spędzałam na pierdołach właśnie. Siedzenie w pracy tyle godzin, kiedy nie ma zupełnie co robić było bez sensu. Tak więc kiedy dowiedziałam się, że w jednej z dwujęzycznych szkół w Wientianie jest wolna posada, szybciutko wysłałam piękne CV, załączając tyle dyplomów, certyfikatów i innych dokumentów ile miałam. W końcu trzeba się jakoś wyróżniać w gąszczu native speakerów. Już na drugi dzień zostałam zaproszona na rozmowę. Wszystko poszło pięknie i zostałam poproszona o przygotowanie i przeprowadzenie lekcji demonstracyjnej. Tak więc przez 2 dni pracowałam nad doskonałą lekcją. Taką, którą każdy zapamięta. Taką, która sporo nauczy, ale nie przytłoczy uczniów. Taką, która będzie ciekawa i zabawna. Taką, w której można wykorzystać jak najwięcej różnych stymulujących materiałów. I taką właśnie lekcje przygotowałam. Bardzo zależało mi na tej pracy i bardzo mnie ucieszyło kiedy dyrektor stwierdził, że lekcja była imponująca. Niecały tydzień później dostałam maila, w którym dyrektor prosił, żebym wpadła do szkoły na krótką rozmowę. Byłam strasznie podekscytowana, chociaż nie byłam pewna, czy to znaczy, że dostanę pracę. Na miejscu okazało się, że moja radość była uzasadniona. Dostałam pracę! To moja 3 praca na pełny etat tutaj i zdecydowanie najlepsza. Teraz mam lepszą pensję i kończę 13:30 - cudownie!!!
Dziś w mojej nowej szkole (tak jak i w wielu innych dwujęzycznych lub międzynarodowych szkołach) obchodziliśmy Halloween. Przygotowania zaczęłam już w niedzielę. Trzeba było najpierw znaleźć kostium, a to nie lada wyzwanie w Wientianie. Udało mi się znaleźć jeden sklep z zabawkami, w którym mieli stroje halloweenowe. Ceny oczywiście były kosmiczne. No bo kto kupuje w Laosie stroje na Halloween? Oczywiście falangi i bogate dzieci, które chodzą do drogich szkół. Tak więc właścicielka wywindowała ceny jak tylko mogła. Wybrałam jakąś czerwoną szmatkę dla Mai, która miała być strojem diablicy, plastikowy trójząb, drugą trochę większą czarną szmatkę, która miała być moją peleryną, kapelusz wiedźmy i jakieś naklejki. Pani policzyła wszystko i wyszło jej 420 000 kipów (168 zł). Pytam więc jej, czy da jakąś zniżkę, w końcu kupuję parę rzeczy, z których wszystkie to totalne badziewia warte może połowę tej ceny. Szanowna laotańska pani, mówi, że owszem może zniżyć do 400 000 kipów. Ale przecież to nie jest nawet 10%!!! Proszę pani, tu niektórzy przychodzą i robią zakupy za ponad milin kipów i wtedy daję 10% zniżki, mówi sprzedawczyni. Może jednak zrobi pani te 10%, bo ja mogę np, pójść gdzieś indziej i poszukać tych samych rzeczy w lepszej cenie - blef, który miałam nadzieję, że zadziała. Oczywiście, może pani szukać w innych sklepach, odpowiada pani. Odkładam więc rzeczy i zbieram się wyjścia mając jeszcze nadzieję, że pani ze sklepu zawoła mnie i obniży cenę. Cóż, nie zrobiła tego. A ja postanowiłam, że jak się nie chce uczciwie targować, to nie zarobi na mnie nic. Naoglądałam się sporo różnych kostiumów i stwierdziłam, że takie szmaty to sama mogę uszyć.
Udałam się więc na nocny targ nad Mekongiem. Pierwsze kupiłam czerwoną damską sukienkę za 50 tyś kipów, którą miałam zamiar przerobić w strój diablicy dla Mai. Dla siebie znalazłam całkiem fajną czarną sukienkę (którą całkiem możliwe, że jeszcze założę) za też jakieś 50 tyś. Następnie kupiłam dwie czerwone laotańskie chusty, z których planowałam zrobić dla siebie pelerynę za 55 tyś. Do sklepu wróciliśmy po plastikowy trójząb, bo maja bardzo go chciała. I tak za połowę pieniędzy miałam wszystko co mi potrzeba, żeby zrobić halloweenowe stroje.
Nie tylko nie wydałam bez sensu dodatkowych pieniędzy, ale też miałam ogromną satysfakcję ze zrobienia własnoręcznie oryginalnych kostiumów. Trochę się napracowałam, ale z końcowego efektu byłam bardzo zadowolona. Do tego odpowiedni make-up i gotowe!
A w szkole były różne zabawy i konkursy, przy których wszyscy bawiliśmy się jak dzieci. Wraz z moją klasą zorganizowaliśmy również małe "party". Dzieci poprzynosiły napoje (królowała pepsi i fanta) oraz cukierki i chipsy (tu najpopularniejsze były te o smaku krewetek i wodorostów). Dzieci miały też wspaniałe stroje, chociaż najlepszy strój, a właściwie make-up miała moja asystentka! W przyszłym roku taki chcę mieć! ;)
Dziś w mojej nowej szkole (tak jak i w wielu innych dwujęzycznych lub międzynarodowych szkołach) obchodziliśmy Halloween. Przygotowania zaczęłam już w niedzielę. Trzeba było najpierw znaleźć kostium, a to nie lada wyzwanie w Wientianie. Udało mi się znaleźć jeden sklep z zabawkami, w którym mieli stroje halloweenowe. Ceny oczywiście były kosmiczne. No bo kto kupuje w Laosie stroje na Halloween? Oczywiście falangi i bogate dzieci, które chodzą do drogich szkół. Tak więc właścicielka wywindowała ceny jak tylko mogła. Wybrałam jakąś czerwoną szmatkę dla Mai, która miała być strojem diablicy, plastikowy trójząb, drugą trochę większą czarną szmatkę, która miała być moją peleryną, kapelusz wiedźmy i jakieś naklejki. Pani policzyła wszystko i wyszło jej 420 000 kipów (168 zł). Pytam więc jej, czy da jakąś zniżkę, w końcu kupuję parę rzeczy, z których wszystkie to totalne badziewia warte może połowę tej ceny. Szanowna laotańska pani, mówi, że owszem może zniżyć do 400 000 kipów. Ale przecież to nie jest nawet 10%!!! Proszę pani, tu niektórzy przychodzą i robią zakupy za ponad milin kipów i wtedy daję 10% zniżki, mówi sprzedawczyni. Może jednak zrobi pani te 10%, bo ja mogę np, pójść gdzieś indziej i poszukać tych samych rzeczy w lepszej cenie - blef, który miałam nadzieję, że zadziała. Oczywiście, może pani szukać w innych sklepach, odpowiada pani. Odkładam więc rzeczy i zbieram się wyjścia mając jeszcze nadzieję, że pani ze sklepu zawoła mnie i obniży cenę. Cóż, nie zrobiła tego. A ja postanowiłam, że jak się nie chce uczciwie targować, to nie zarobi na mnie nic. Naoglądałam się sporo różnych kostiumów i stwierdziłam, że takie szmaty to sama mogę uszyć.
Udałam się więc na nocny targ nad Mekongiem. Pierwsze kupiłam czerwoną damską sukienkę za 50 tyś kipów, którą miałam zamiar przerobić w strój diablicy dla Mai. Dla siebie znalazłam całkiem fajną czarną sukienkę (którą całkiem możliwe, że jeszcze założę) za też jakieś 50 tyś. Następnie kupiłam dwie czerwone laotańskie chusty, z których planowałam zrobić dla siebie pelerynę za 55 tyś. Do sklepu wróciliśmy po plastikowy trójząb, bo maja bardzo go chciała. I tak za połowę pieniędzy miałam wszystko co mi potrzeba, żeby zrobić halloweenowe stroje.
Nie tylko nie wydałam bez sensu dodatkowych pieniędzy, ale też miałam ogromną satysfakcję ze zrobienia własnoręcznie oryginalnych kostiumów. Trochę się napracowałam, ale z końcowego efektu byłam bardzo zadowolona. Do tego odpowiedni make-up i gotowe!
Strój Majci
Mój wampirzy strój
Odpowiedni make-up ;)
A w szkole były różne zabawy i konkursy, przy których wszyscy bawiliśmy się jak dzieci. Wraz z moją klasą zorganizowaliśmy również małe "party". Dzieci poprzynosiły napoje (królowała pepsi i fanta) oraz cukierki i chipsy (tu najpopularniejsze były te o smaku krewetek i wodorostów). Dzieci miały też wspaniałe stroje, chociaż najlepszy strój, a właściwie make-up miała moja asystentka! W przyszłym roku taki chcę mieć! ;)
Chłopcy z mojej klasy
Dziewczynki
Wyścig na miotłach ;)
Z laotańską nauczycielką
Ja i moja asystentka
Czyż jej make-up nie jest niesamowity? :)
Super te stroje Ci wyszły :)
OdpowiedzUsuńEK
No powiem Ci Ola, że jej make-up jest super ale Twojemu też nic nie brakuje. A majka wymiata z tym trójzębem. Tam z tego co widzę trochę inne spojrzenie na Halloween mają niż u nas a już zdecydowanie inne niż w US (tam mają fioła) ale naprawdę świetnie dajesz radę. :) Powodzenia!!!
OdpowiedzUsuńMa Don Det halloween byl również starszny! Nie było prądu przez całą noc.... ;)
OdpowiedzUsuńPozdrowienia już z Pakse!
Super artykuł. Pozdrawiam serdecznie.
OdpowiedzUsuńDzięki :)
Usuń