Poszłam do laotańskiego fryzjera....
Dobrze pamiętam jak swoje pierwsze tygodnie tutaj. Wszystko było takie inne, takie obce. Pamiętam też jak zobaczyłam pierwsze zakłady fryzjerskie. O zgrozo, nigdy nie dam im dotknąć moich włosów, myślałam wtedy. A i były powody, żeby mieć obawy. Zacznijmy od wyglądu takiego zakładu. Po pierwsze jest "otwarty" - wygląda trochę jak niewielki garaż z zwiniętą żaluzją budowlaną zewnętrzną (tak to się chyba fachowo nazywa) - tak jak rolety zewnętrzne, które widzicie w sklepach w centrach handlowych. Tutaj tak często wyglądają "drzwi" frontowe, zwłaszcza w centrum miasta. Taka roleta jest więc zwinięta i naturalnie cały zakład fryzjerski widać z ulicy. Przechodząc obok zobaczymy jak fryzjerki obsługują klientów. Prywatność nie ma tu żadnego znaczenia. Każdy może się zatrzymać, albo wejść i popatrzeć. Co mnie najbardziej jednak odrzucało to brak jakiegokolwiek poczucia estetyki, prymitywny wystrój, pajęczyny na ścianach i ogólny nieład. Do tego wszystkiego dodajmy, że taki...