Oblicza Bali - part II: Ubud
Ubud jest jednym z najbardziej popularnych miasteczek na Bali. Słynie przede wszystkim ze sztuki. To tu możemy podziwiać kunszt rzemieślników i artystów, którzy malują, rzeźbią i tańczą.
Atrakcji w mieście i w okolicach nie brakuje. Ja spędziłam 3 noce w Ubud i miałam niecałe 3 dni na zwiedzanie. Do Ubud przyjechałam późnym popołudniem, więc pierwszy dzień spędziłam spacerując po (niewyobrażalnie!) zakorkowanym miasteczku. Pomimo tych tłumów, miasteczku nie da się odebrać uroku. Późnym wieczorem zawitałam do znanego w Ubud baru, Laughing Buddha. Pozytywna atmosfera, przyjaźni barmani i muzyka na żywo, to wszystko co potrzeba, żeby przyciągnąć turystów do "Śmiejącego się Buddy". Szczęście mnie nie opuściło tej nocy. Już na początku po krótkim chit-chat, jeden z barmanów szepnął, że dla mnie jest nadal happy hour, choć było już dobrze po 10 (happy hour od 6-8). Tak więc dwie szklaneczki mojito, zamiast jednej. Hmmm, to mi się podoba, zwłaszcza, że drinki po prawie 10 dolców (sic!). Sącząc drinka wdałam się w rozmowę z pewnym Holendrem, który z dwójką przyjaciół podróżował po Bali. Jak się okazało, wynajęli już kierowcę na następny dzień, który miał ich zabrać w parę ciekawych miejsc. Zaproponowali, żebym dołączyła. Doskonale - I'm in!
Trzeba pamiętać, że taksówki z taxi meter (Blue Bird taxis) są tylko na południu Bali, niestety. Wszędzie indziej, albo wypożyczenie skuterku, albo wynajęcie kierowcy z samochodem - co tanie nie jest (ok. $40).
Na południu pogodę miałam doskonałą. W Ubud powiedziano mi, że przeważnie popołudniami lub wieczorami pada. Tak też było. W przeciągu 3 dni deszcz spadł 2 razy. Jak to przy monsunowej pogodzie bywa, mówimy tu potężnej ścianie deszczu.
Tak więc, mój drugi dzień spędziłam z Holendrami. Jestem dosyć wybredna i jednak bardziej świadoma niż przeciętny turysta, więc z wycieczki byłam w połowie zadowolona. Tak widzieliśmy ładne tarasy ryżowe i znaną Tirta Empul - hindusko-buddyjską świątynię słynącej ze świętej wody, gdzie lokalni dokonują oczyszczającej ablucji. Wybraliśmy się też na plantacje kawy.... Plantacje kawy widziałam w Laosie, więc dla mnie nie było to szczególnie interesujące. Na Bali jednak nie chodzi o zwykła kawę, tylko o Coffee Luwak. - najdroższą kawę na świecie. Co specjalnego w tej kawie? A no to, że pozyskuje się ją z odchodów śmiesznego zwierzaczka, cywety, lokalnie nazywanego luwak, który zjada (między innymi) ziarna kawy. Luwak nie trawi ziaren, stąd też łatwo znaleźć je w kupie :), a jego enzymy trawienne mają dodać tego "niepowtarzalnego smaku". W czym więc problem? Ano w tym, że lokalni łapią cywety, umieszczają je w małych klatkach i karmią wyłącznie ziarnami kawy, które normalnie stanowią malutką część diety zwierzaczka. Co za tym idzie, cywety mają marne i krótkie życie.
Próbowałam przekonać znajomych na zmianę planów, ale oni już się napalili na picie kopi luwak... Jedyne co mi się podobało, to to że mieliśmy darmową degustację różnych kaw i herbat. Za luwakową kawę trzeba było zapłacić. Holendrzy zamówili 2 malutkie i drogie filiżaneczki kawy. Tak, spróbowałam. Nie było żadnego wow czy och.... Kawa jak kawa.... Ja smakoszem kawy nie jestem, więc na mnie nie zrobiło to żadnego wrażenia. Moi towarzysze podróży kopi luwak się zachwycali. Myślę,że jak się tyle zapłaci, to trzeba się zachwycić, bo inaczej głupio by było. Tak czy siak, czy to wszystko warte jest przedwczesnego uśmiercania tych słodkich (dzikich) koto-podobnych zwierzaczków??? Nie wydaję mi się.
Na następny dzień miałam zdecydowanie lepszy plan. Zacznijmy od tego, że mój przełożony z pracy, który był na Bali w lecie, poprosił mnie o przysługę. Sam był oczarowany miasteczkiem i zafascynowany lokalnymi wyrobami z drewna, głównie maskami. Przed moim wyjazdem pokazał mi kilka, które zakupił u lokalnego rzemieślnika, który zaopatruje większość sklepów. A jak wiadomo, rękodzieło kupione od samego artysty jest duże tańsze niż na targach czy sklepach, gdzie zbijają majątek na turystach. Dał mi $200 i powiedział, kup to, co Tobie będzie się podobać, ufam Ci w 100%. Mój przełożony, Amerykanin z pochodzenia, stwierdził, że mam gust i znam się na sztuce. No.... aż tak to się nie znam.... No i 200 dolców to nie tak mało. Co jak kupię, coś co mu się nie spodoba??? Dał mi dodatkowo $20 na wypożyczenie samochodu, żebym mogła dojechać, do gościa od masek. Dostałam też wizytówkę kierowcy, który go woził przez 2 tygodnie, zaufany gościu, dobrze mówiący po angielsku. Mogłam więc wypożyczyć kierowcę na cały dzień za $40, z czego 20 było pokryte przez mojego przełożonego. Good deal, pomyślałam.
Okazało się, że jeden z Holendrów również chciał się przyłączyć. Świetnie podzielimy koszty - 10 dolców od łebka - to mi się podoba! A najlepsze było to, że to ja decydowałam gdzie jechać :D
Mój towarzysz zupełnie poddał się moim planom, jako, że sam nie miał żadnych. Ja mówiłam mu gdzie jedziemy, krótko streszczałam, co to za miejsce i dlaczego jest warte zobaczenia, a on kiwał głową z podziwem, że TYLE wiem ;) Było Gunung Kawi, Elephant Cave (Goa Gajah), Pura Taman Ayun i zakupy masek, które okazały się większą frajdą niż się spodziewałam. Dla siebie też jedną kupiłam.
W takich miejscach, gdzie turyści nie docierają, warto robić zakupy!
Wieczorem udałam się na słynny Kecak dance, znany także pod nazwą monkey dance. Ci którzy widzieli film "Baraka" zapewne pamiętają mężczyzn siedzących w półkole, wymachującymi rękami przy okrzykach "cak, cak ,cak!" (czyt. ćak). Świetne widowisko!
Atrakcji w mieście i w okolicach nie brakuje. Ja spędziłam 3 noce w Ubud i miałam niecałe 3 dni na zwiedzanie. Do Ubud przyjechałam późnym popołudniem, więc pierwszy dzień spędziłam spacerując po (niewyobrażalnie!) zakorkowanym miasteczku. Pomimo tych tłumów, miasteczku nie da się odebrać uroku. Późnym wieczorem zawitałam do znanego w Ubud baru, Laughing Buddha. Pozytywna atmosfera, przyjaźni barmani i muzyka na żywo, to wszystko co potrzeba, żeby przyciągnąć turystów do "Śmiejącego się Buddy". Szczęście mnie nie opuściło tej nocy. Już na początku po krótkim chit-chat, jeden z barmanów szepnął, że dla mnie jest nadal happy hour, choć było już dobrze po 10 (happy hour od 6-8). Tak więc dwie szklaneczki mojito, zamiast jednej. Hmmm, to mi się podoba, zwłaszcza, że drinki po prawie 10 dolców (sic!). Sącząc drinka wdałam się w rozmowę z pewnym Holendrem, który z dwójką przyjaciół podróżował po Bali. Jak się okazało, wynajęli już kierowcę na następny dzień, który miał ich zabrać w parę ciekawych miejsc. Zaproponowali, żebym dołączyła. Doskonale - I'm in!
Trzeba pamiętać, że taksówki z taxi meter (Blue Bird taxis) są tylko na południu Bali, niestety. Wszędzie indziej, albo wypożyczenie skuterku, albo wynajęcie kierowcy z samochodem - co tanie nie jest (ok. $40).
Na południu pogodę miałam doskonałą. W Ubud powiedziano mi, że przeważnie popołudniami lub wieczorami pada. Tak też było. W przeciągu 3 dni deszcz spadł 2 razy. Jak to przy monsunowej pogodzie bywa, mówimy tu potężnej ścianie deszczu.
Tak więc, mój drugi dzień spędziłam z Holendrami. Jestem dosyć wybredna i jednak bardziej świadoma niż przeciętny turysta, więc z wycieczki byłam w połowie zadowolona. Tak widzieliśmy ładne tarasy ryżowe i znaną Tirta Empul - hindusko-buddyjską świątynię słynącej ze świętej wody, gdzie lokalni dokonują oczyszczającej ablucji. Wybraliśmy się też na plantacje kawy.... Plantacje kawy widziałam w Laosie, więc dla mnie nie było to szczególnie interesujące. Na Bali jednak nie chodzi o zwykła kawę, tylko o Coffee Luwak. - najdroższą kawę na świecie. Co specjalnego w tej kawie? A no to, że pozyskuje się ją z odchodów śmiesznego zwierzaczka, cywety, lokalnie nazywanego luwak, który zjada (między innymi) ziarna kawy. Luwak nie trawi ziaren, stąd też łatwo znaleźć je w kupie :), a jego enzymy trawienne mają dodać tego "niepowtarzalnego smaku". W czym więc problem? Ano w tym, że lokalni łapią cywety, umieszczają je w małych klatkach i karmią wyłącznie ziarnami kawy, które normalnie stanowią malutką część diety zwierzaczka. Co za tym idzie, cywety mają marne i krótkie życie.
Próbowałam przekonać znajomych na zmianę planów, ale oni już się napalili na picie kopi luwak... Jedyne co mi się podobało, to to że mieliśmy darmową degustację różnych kaw i herbat. Za luwakową kawę trzeba było zapłacić. Holendrzy zamówili 2 malutkie i drogie filiżaneczki kawy. Tak, spróbowałam. Nie było żadnego wow czy och.... Kawa jak kawa.... Ja smakoszem kawy nie jestem, więc na mnie nie zrobiło to żadnego wrażenia. Moi towarzysze podróży kopi luwak się zachwycali. Myślę,że jak się tyle zapłaci, to trzeba się zachwycić, bo inaczej głupio by było. Tak czy siak, czy to wszystko warte jest przedwczesnego uśmiercania tych słodkich (dzikich) koto-podobnych zwierzaczków??? Nie wydaję mi się.
Tarasy ryżowe
Kawy i herbaty - herbata z trawą cytrynową była dla mnie bezkonkurencyjna!
Tirta Empul
Okazało się, że jeden z Holendrów również chciał się przyłączyć. Świetnie podzielimy koszty - 10 dolców od łebka - to mi się podoba! A najlepsze było to, że to ja decydowałam gdzie jechać :D
Mój towarzysz zupełnie poddał się moim planom, jako, że sam nie miał żadnych. Ja mówiłam mu gdzie jedziemy, krótko streszczałam, co to za miejsce i dlaczego jest warte zobaczenia, a on kiwał głową z podziwem, że TYLE wiem ;) Było Gunung Kawi, Elephant Cave (Goa Gajah), Pura Taman Ayun i zakupy masek, które okazały się większą frajdą niż się spodziewałam. Dla siebie też jedną kupiłam.
Gunung Kawi - warto przyjechać wcześnie rano kiedy większość turystów dopiero zajada hotelowe śniadanko.
Piękna roślinność!
Nie pierwsza i nie ostatnia jaszczurka, którą widziałam na Bali.
Elephant Cave
Pura Taman Ayun
Przepiękne ogrody!
Słońce wyjść nie chciało, więc zdjęcia nie oddają uroku tego wspaniałego miejsca.
W takich miejscach, gdzie turyści nie docierają, warto robić zakupy!
Wszystko ręcznie wyrabiane.
A tu wygłupy w tradycyjnej balijskiej masce.
Swoją drogą, cena takiej maski była niebotyczna!
No i ta balijska obsesja na punkcie męskich genitaliów!
Podobno przynoszą szczęście - penis reprezentuje boga Shive Linga
Ale serio, statuetki, otwieracze, breloczki i inne... wszystko w kształcie męskiego członka.
Meble też!
Kecak dance
Następnego dnia przed wyjazdem do Pemuteran, udałam się jeszcze do słynnego Monkey Forest.
CDN.
Informacje praktyczne:
Do Tirta Empul radzę jechać wczesnym rankiem. My byliśmy tam popołudniu i były tłumy lokalnych i turystów. Z resztą, zasada ta chyba obowiązuje we wszystkich świątyniach, im wcześniej, tym lepiej.
Zawsze miejcie ze sobą sarong, długą chustę, którą obwiązujemy się przed wejściem na teren większości świątyń. Często wypożyczają je za darmo przy wejściu. Po drodze nie unikniecie kobiet, które będą Wam chciały sprzedać sarong (drogo!) informując Was, że przy wejściu nie ich nie ma, co często nie jest prawdą.
Podaję numer do mojego kierowcy, który później mi jeszcze bardzo pomógł (o tym w kolejnych postach!). Bardzo uczciwy i wiarygodny facet, mówi dobrze po angielsku. Nazywa się Wayan (czyt. Łajan) Zandink. Koniecznie powiedźcie, że poleciła go Aleksandra, Polka z Laosu, będzie wiedział :)
Jego numer to: +62 87 862 210 333. Email: zandikbali@yahoo.com - nie mam z tego żadnych korzyści, po prostu to mega uczciwy człowiek, który Was nie zawiedzie. To on zna to miejsce, gdzie lokalni rzeźbią maski z drewna.
Nocowałam w Jiwa's House. W cenie śniadanie (dostajemy menu śniadaniowe i wybieramy to na co mamy ochotę: naleśniki, omlety, tosty, jajka... kawa lub herbata, talerz owoców lub sok ze świeżo wyciśniętych owoców). Pyszne i sycące. Śniadanie podają do pokoju, ale ja jadłam je zawsze przy basenie. Oprócz basenu, jest też piękny i zadbany ogród, a każdy z gości ma prywatny taras.
Na Bali ciągle coś świętują, więc zapewne zobaczycie niejedną ceremonię, np. taką jak poniżej - full moon celebration :)
Ola, Twoje rekomendacje są bezcenne! Dzięki!
OdpowiedzUsuńA dziękuję. Bardzo mi miło :)
UsuńOla, Twoje rekomendacje są bezcenne! Dzięki!
OdpowiedzUsuń