Oblicza Bali - part III: Pemuteran i dziewicza wyspa Menjangan

Zacznijmy od tego, że moją podróż na Bali zaplanowałam z miesięcznym wyprzedzeniem. Długo się zastanawiałam, gdzie chce pojechać, co zobaczyć i dlaczego. Dotarcie z Jimbaran do Ubud było proste. Z Ubud do Pemuteran, już nie. Po Pierwsze, to dłuuuga podróż - ok. 4 godziny. Po drugie nie ma żadnych autobusów z U do P. Miałam więc dwie możliwości. Jechać busem za 150 000 rupii do Loviny i stamtąd albo wziąć prywatną taxi (taką bez taxi meter) i zapłacić pewnie kolejne 150 000 lub zabrać się publicznym transportem (bus Lovina - Pemuteran) za niewielką sumę. Problemem było to, że nikt nie potrafił mi udzielić info, o której taki bus z Loviny odjeżdża. Na internecie wyczytałam, że trzeba stać na ulicy i łapać busa jadącego w stronę P. To może zająć, cały dzień, pomyślałam. No i był jeszcze jeden problem. Jadać busami nikt mi się nie zatrzyma przy słynnych tarasach ryżowych i świątyni nad jeziorem. Zdecydowałam się więc wynająć prywatnego kierowcę z Ubud do Pemuteran. Oczywiście zadzwoniłam do Wayana (o nim w poprzednim poście). Zaproponował rozsądną cenę 700 000 rupii. Skonsultowałam to z innymi kierowcami w Ubud. Nikt nie zaproponował lepszej ceny, a wręcz przeciwnie. Mówili mi, że jak mam kogoś, kto mnie za taką cenę weźmie z przystankami przy tarasach i świątyni, to lepszej nie znajdę. Okazało się, że Wayan miał jakąś ceremonię i sam nie mógł mnie zabrać. Wydelegował więc swojego znajomego, który się mną zajął. Po drodze zwiedziłam co chciałam i podróżowałam jak prawdziwy VIP - elegancki i przestronny minivan z kierowcą tylko dla mnie! Czasem trzeba pozwolić sobie na odrobinę luksusu :) Warto było.

Jedna ciekawostka. Po drodze zgłodniałam i poprosiłam swojego kierowcę, żeby zatrzymał się w jakiejś taniej lokalnej knajpie (no bo bez przesady z tym luksusem!). Przydrożna knajpka serwująca głównie ryż lub makaron smażony z warzywami i mięsem, kurczakiem chyba. Ale ale, przy każdym daniu było 5 różnych cen. Pierwsze myślałam, że chodzi o wielkość porcji, po czym zauważyłam wielką tablicę na ścianie. Nie mogłam uwierzyć! Ceny zależały od ilości chilli! (sic!) Kto by pomyślał!?!
Im więcej chilli tym drożej. Oczywiście mówimy tu o cenach 1-2,5 USD za posiłek. Z pięciu poziomów wybrałam level 2..., na szczęście. Wypiłam pół litra wody podczas jedzenia, a dodajmy, że ja chilli lubię i laotańskie potrawy są prawie zawsze mega ostre - słynnej papaya salad jednak nic nie pobije! :)

Wracając do mojej podróży. Zanim opuściliśmy Ubud, pojechaliśmy do słynnego Monkey Forest. Mogłam pójść tam dzień wcześniej popołudniu, ale wiedziałam, że wcześnie rano nie będzie tylu turystów, co zdecydowanie uprzyjemni spacer wśród małp.




Co?!? Nie przyniosłaś bananów???








Najsłynniejsze Balijskie tarasy ryżowe - Jatiluwih Rice Terrace
Pogoda tylko nie bardzo dopisała.


Piękna świątynia Pura Ulun Danu Bratan - jedna z najczęściej fotografowanych świątyń na Bali.
Ja akurat trafiłam na jakąś ceremonię, więc było mniej romantycznie, za to bardziej kolorowo.

Dosłownie co krok Indonezyjczycy prosili mnie o zdjęcie. 
Pozowałam przynajmniej do 10 tylko w tej jednej świątyni ;)


Jezioro Bratan




Po jakiś 5 godzinach (z przystankami przy tarasach ryżowych i w świątyni) w końcu dotarliśmy do Pemuteran. Tutaj miła niespodzianka. Właściciele (rodzina z 2 dzieci) przywitali mnie świeżym sokiem z arbuza, a pokoju wszędzie były świeże kwiaty, również na łóżku, na poduszkach. Ręcznik zwinięty na kształt motyla. Upiłam trochę orzeźwiającego soku, włączyłam klimatyzację, położyłam się na cudownym łóżku i napawając się zapachem kwiatów zasnęłam... Najlepsza drzemka w moim życiu :)

Wieczorem wybrałam się na spacer po plaży. Północ Bali słynie z plaż z czarnym wulkanicznym piaskiem. Ciekawe, choć plaży na południu nic nie pobije. Pemuteran to cicha i spokojna wioska. Po godzinie 8 wieczór prawie wszystko jest zamknięte z wyjątkiem paru większych restauracji przyhotelowych.







Kolacje zjadłam w pustej restauracji z widokiem na morze. 
Pyszny grillowany tuńczyk w bardzo rozsądnej cenie. 

Na następny dzień zaplanowałam snorkelling na wyspie Menjangan. Po intensywnym Ubud (i dwóch zakrapianych imprezach), chciałam sobie odrobinę pospać.... Miałam przeczucie, że powinnam wstać wcześnie.. ale hej, przecież jestem na wakacjach! Pospałam więc do 9 rano. Potem prysznic, śniadanie, wypożyczenie motoru... i do portu dotarłam koło 11 (ok pół godz. jazdy od Pemuteran).

Hej, ja chciałbym dostać się na Menjangan na snorkelling, mówię w kasie biletowej. "How many people?" Jezu, ile razy ja to pytanie już słyszałam.... "How many people do you see?" "Just you?" "Just me" "Oh... only one person..... very expensive..." Tak tak wiem.... No to tłumaczę, że chętnie dołączę do innych ludzi. A oni na to, że na razie nie ma nikogo. Sporo ludzi popłynęło wcześnie rano. Cholera! Wiedziałam, trzeba było wstać wcześniej! Cena za jedną osobę była absurdalna. Sam wstęp na wyspę, która jest częścią parku narodowego, kosztuje 250 000 rupii. Do tego wynajęcie łódki, przewodnika (jest konieczny), sprzętu.... Pytam więc, czy jest szansa, że ktoś się jeszcze dziś pojawi. "Maybe...., you have to wait" No to poczekam. Dwadzieścia minut, pół godziny, 45 minut, godzina.... No więc jest 12, szansa, że o tej porze ktoś przyjedzie jest prawie żadna. Z żalem podejmuję decyzję o powrocie do Pemuteran. Przecież nie będę tu siedzieć cały dzień. W Pemuteran też mogę popływać... Idąc w kierunku parkingu zauważam parę obcokrajowców rozmawiających z jednym z przewodników. Hej, wołam, płyniecie na Menjangan? Rozważamy... Jak popłyniecie, to ja do Was dołączę, podzielimy się kosztami, będzie taniej. Zgadzają się. Ufff! A ja już praktycznie zrezygnowałam! Szczęście uśmiechnęło się do mnie po raz kolejny. Jak się później okazało, to był najlepszy snorkelling w moim życiu. Tysiące ryb!!!! Małe i duże. Były rybki "Nemo" i inne większe o fluorescencyjnych kolorach. Niesamowite barwy, niesamowita różnorodność. Jedna miała prawie metr długości! Widziałam różne śmieszne rybki, które wcześniej znałam tylko z książek i filmów. Piękna rafa koralowa, oby taka pozostała. Oprócz tysiąca ryb, jest jeszcze jedna rzecz, która sprawia, że to miejsce jest wyjątkowe. Podwodne klify. Od brzegu ciągnie się długi odcinek płytkich wód z rafą koralową.... i nagle rafa się kończy a pod sobą mamy czarną otchłań. Podwodna ściana, która sięga 40 metrów! Co tu więcej mówić, to trzeba zobaczyć...

W drodze na wyspę

Wieczorem wybrałam się na tradycyjny balijski masaż. Godzinny masaż z olejkiem za 100 000 rupii. Bardzo niska cena za godzinny błogi relaks! 

Informacje praktyczne:

W Pemuteran nocowałam w Mai Mondok - jak pisałam powyżej, jest to niewielki rodzinny biznes - mają tylko 3 pokoje. Przesympatyczna rodzina. Śliczny pokój (bardzo romantyczny!) i niesamowita łazienka, która jest tylko częściowo zadaszona. Prysznic jest wbudowany w kamienną skałę, zamiast kafelków, na ziemi są małe okrągłe kamyczki, wokół półeczki wyryte w kamieniu, a nich muszelki. Nad nami gwieździste niebo i księżyc - taki miałam prysznic. Brzmi zachęcająco, prawda? Zdjęcie zdecydowanie nie oddaje uroku łazienki, która najlepiej wygląda nocą! 


To łóżko!!! Zawsze chciałam takie mieć :)

CDN. 

Komentarze

  1. Olka co to jest ta papaya salad? Wiesz ze ja tez lubie chilli, pojechalismy na kolacje do tajskiej restauracji, dania byly sklasyfikowane jako 5 typow ostrosci. Typ 1- mild (i tak ostre) i typ 5- spicy po tajsku.
    My wzielismy typ 3, nie moge sobie wyobrazic nawet jaki musi byc spicy po tajsku hhaahhaha.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Papaya salad to chyba najbardziej popularna i tradycyjna laotańska potrawa - tam mak hoong, po laotańsku. Składa się z niedojrzałej zielonej papai (smakuje zupełnie inaczej niż dojrzała słodka pomarańczowa papaja). Papaję trze się na tarce. Do tego dodają pomidorki koktajlowe przecięte w pół. Sól, odrobina cukru, limonki i duuuużo chilli. Tradycyjnie dodaje się też pastę ze sfermentowanych krewetek (tzw. padek) - okropnie śmierdzi i turyści zazwyczaj zamawiają bez. Często jest dodawane msg... niestety, ale to się tyczy innych potraw też. Wszystko jest mieszane i ubijane tłuczkiem w moździerzu. Na koniec posypuje się orzeszkami ziemnymi. Najostrzejsza potrawa jaką w życiu jadłam :)

      Usuń

Prześlij komentarz

Nocleg z Booking.com!

Booking.com