Skopje - dziwna stolica

Macedonia... Dlaczego tam? To pytanie słyszałam kilkakrotnie przed wyjazdem. Ciekawe, że nikt nie pyta o to gdy jedziemy do Chorwacji lub Hiszpanii... Tak, Macedonia nie jest oczywistym wyborem, jeszcze... I to jeszcze jest jednym z powodów, dla których trzeba tam jechać. Teraz.

Art Bridge

Do Skopje z córką przylatujemy późno wieczór. Łapiemy ostatni autobus z lotniska do centrum, później taksówką dojeżdżamy pod hotel. Tak hotel! Nie często się zdarza, żebym użyła tego słowa opisując swoje podróże, ale jak już wspomniałam, Macedonia to nie Chorwacja. Tu ceny zaskakują, ale tylko pozytywnie. Zresztą, na koniec ciężkiego roku szkolnego należy nam się odrobina luksusu, nie? Szybko zasypiamy w naszym (lekko podstarzałym) apartamencie retro. 

Po obfitym śniadaniu zjedzonym w zielonym ogródku hotelowym, ruszamy na miasto. Skwar leje się z nieba, więc wszechobecne fontanny w centrum miasta lśnią jak zakazane jabłko w raju. Od ilości posągów i fontann można dostać zawrotu głowy. A jak jeszcze nas to nie dziwi, to ruszamy w kierunku Art Bridge i ogromnego budynku Muzeum Archeologicznego, które wydaje się być z innej epoki. Co tu dużo mówić, nic tu do siebie nie pasuje i mocno zalatuje kiczem. To czemu mi się tu tak podoba i chodzę z otwartą buzią co chwilę wołając, patrz na to Maja! Zasiadamy w modnej kawiarence w samym centrum miasta z widokiem na posąg słynnego Wojownika na koniu. Ani moja cudowna kawa, ani Mai sok ze świeżo wyciskanych pomarańczy nie rujnują mojej kieszeni. Gdyby nie ten upał, spacerowałybyśmy dalej. I choć naprawdę mi się tu podoba, swoje kroki kierujemy ku Staremu Bazarowi (Çarshia). Obie cieszymy na myśl o odrobinie orientu. 


Stone Bridge


Pomnik wojownika na koniu



Çarshia jest jednym z najstarszych i największych targów na Bałkanach. Jej początki sięgają aż XII wieku, ale największy rozwój nastąpił w okresie panowania Imperium Osmańskiego. Dziś jest również jedną z największych atrakcji w Skopje. 


Zasiadamy w jednej z knajpek. Ceny są cudnie niskie. Na początek sałatka szopska. Potem mięcho. Maja jak zawsze zwęszyła jakieś koty. Albo one ją. Już się łasi do niej jeden mały kociak. Wyciągam telefon i robię zdjęcie dokładnie w momencie kiedy kotek ma ją przypadkowo ugryźć jedząc łapczywie z jej palców. Ał, ugryzł mnie. Na palcu Mai pojawią się małe kropelki krwi. Mina mi rzednie. Szybko odsyłam ją do łazienki oczyścić ranę. W mojej głowie pojawia się tylko jedna myśl: wścieklizna. Po 4 latach spędzonych w Azji, dobrze wiedziałam czym może się skończyć ugryzienie czy udrapanie przez zwierzę, zwłaszcza takie niczyje... Mam w głowie chaos. Już nie chcę zwiedzać bazaru ani szukać prezentów dla rodziny... 

Postanawiam, że wrócimy do hotelu, gdzie skontaktuję się z ubezpieczycielem. Jak tylko zaczynamy opuszczać bazar, dopada nas potężna ulewa. Nie dość, że się denerwuję konsekwencjami incydentu z kotem, to jeszcze utknęłyśmy z powodu deszczu. Stoimy pod parasolkami jednej z knajpek i czekamy aż to mokre szaleństwo się skończy. W końcu się lekko rozjaśnia i łapiemy taksówkę.

W hotelu szybko kontaktuję się z ubezpieczycielem i streszczam naszą sytuację. Uprzejma pani przyjmuje zgłoszenie i każe mi czekać na dalsze instrukcje. Próbujemy się zrelaksować na wielkiej rozłożonej kanapie. Maja włącza TV. Ja co chwilę zerkam na telefon. W końcu jest wiadomość z adresem kliniki, do której mamy się udać. Uf jeszcze chwilę i będzie po wszystkim. 

Pan na recepcji zamawia nam taksówkę przy okazji informując nas, że jedziemy do najlepszego szpitalu w kraju. Świetnie. Na pewno pomogą. 

Na miejscu jest nowocześnie i lśniąco czysto. Bez problemów dogaduję się ze wszystkimi po angielsku. Klasa! Odsyłają nas do pediatry. Tam sympatyczna pani doktor ogląda Mai palca i poleca pielęgniarce oczyścić ranę. Mówi, że to wszystko. A szczepionka na wściekliznę? To był bezpański kot, wyjaśniam. Tu nic nie pomożemy, odpowiada. Szczepionki są ściśle kontrolowane przez rząd i tylko w państwowym szpitalu mogą się tym zająć. Ona by się tym nie przejmowała, ale jeśli chcę się skonsultować z ekspertem w tej sprawie muszę udać się gdzie indziej. 
Znów mi się duszno robi. Czyli to jeszcze nie koniec. Na zewnątrz znów zbierają się ciemne chmury, a mojej głowie już grzmi. Wracamy do hotelu.

Kolejny telefon. Kolejne czekanie. Kolejna próba uspokojenia nerwów. Na zewnątrz robi się ciemno. W końcu jest wiadomość. Mamy udać się do państwowego Szpitala Matki Teresy. Niestety szpital nie przyjmuje gwarancji płatności, mamy więc opłacić wizytę same i zachować rachunek i raport medyczny w celu ubiegania się o zwrot kosztów. 

W internecie sprawdzam lokalizację i nie udaje mi się nie zauważyć niechlubnej oceny 2,8. Są też komentarze. Straszne komentarze. Jakie jednak mam wyjście? Do szpitala idziemy pieszo, bo jest niedaleko. Droga wydaje się jednak nie kończyć. To chyba przez ten stres. Czuję zmęczenie, ale idziemy żwawo. Chce już mieć to za sobą. Chcę już się nie martwić. Chcę żebyśmy mogły się cieszyć wyjazdem jak na początku tego długiego koszmarnego dnia. 

W końcu naszym oczom ukazuje się ponury widok. Szara bryła z odpadającym tynkiem i starymi oknami. Wszystko otoczone jeszcze paskudniejszym murem. Zerkam na mapę. Niestety, to tu. A to jeden z wielu budynków szpitalnych. Na myśl przychodzi ma laotański szpital w Wientianie, Mahosot (choć ten już jest w przebudowie). Tu tak samo odczuwam niepokój. Nie da się tu mieć pozytywnych myśli. A przecież tu leżą ludzie, aż dreszcz mi przechodzi... Jest już zupełnie ciemno. Wchodzimy do pierwszego budynku i wyjaśniamy naszą sytuację. Odsyłają nas do innego oddziału w innym budynku. Proszę szukać znaku "Infectology". Tylko jak tu coś zrozumieć kiedy prawie wszystkie znaki są napisane cyrylicą...  Trochę błądzimy, ale ostatecznie odnajdujemy oddział chorób zakaźnych. W środku na korytarzu tylko część żarówek działa, więc panuje półmrok. Klimatyzacja nie działa. Okna otwarte są na oścież, a środku lata wielka ćma. Z sufitu wystają jakieś kable. Ściany są odrapane, a miejscami odpada tynk. Dobrze choć, że nie ma ludzi. Podchodzę do okienka. Pani ze zdziwieniem słucha jak zaczynam wyjaśniać wszystko po angielsku. Każe czekać. Przychodzi kolejna. Znów wyjaśniam. Potem znów chwile czekamy. W końcu przyjmuje nas młody lekarz. Już nie wiem, który raz z kolei wyjaśniam całą sprawę. Na szczęście lekarz dosyć dobrze mówi po angielsku. Pyta czy mam książeczkę szczepień. Nie mam, ale wiem na co była szczepiona. Na pewno nie na wściekliznę. W odpowiedzi słyszę, że w Macedonii nie było przypadku wścieklizny od 40 lat, więc o to nie ma się co martwić. Co za ulga! Kamień spada mi z serca. Problemem może być za to tężec, jeśli nie była szczepiona. Była, informuję sympatycznego doktora. Nie masz jednak książeczki, więc gdybym chciał córkę oficjalnie przyjąć, musiałbym założyć, że nie ma żadnych szczepień i trzeba by się tym zająć, a to bez sensu jeśli była szczepiona. Zrobimy to więc nieoficjalnie bez rejestrowania jej. Wypisze Wam tylko receptę na antybiotyk na wypadek infekcji po tym ugryzieniu. I tyle? Nie muszę się już o nic martwić? Dopytuję. Nie, wszystko będzie ok. 

Wychodzimy w doskonałych nastrojach. Ściskam Maję. Już po wszystkim! Należy nam się dobra kolacja! Idziemy do najbardziej polecanej restauracji na TripAdvisor. Szczęśliwie się składa, jest zaledwie kilkaset metrów na naszego hotelu. Najadamy się do syta i w końcu odpoczywamy psychicznie. Ten dzień trwał cały tydzień. Dobrze, że się już skończył. I że tak się skończył. 

Kolejnego dnia wstajemy w doskonałych nastrojach. W planach wycieczka na górę Vodno, gdzie w 2002 wybudowano Milenijny Krzyż, który podobno jest największym chrześcijańskim krzyżem na świecie. Nas jednak interesuje głównie piękna panorama rozciągająca się nad miastem Skopje.



Po długim spacerze docieramy w końcu na dworzec. Kolejne, raczej ponure miejsce.


Znajdujemy przystanek, z którego odjeżdża autobus pod kolejkę na Vodno. Zaczepiam parę turystów i pytam, czy wiedzą, czy można kupić bilet u kierowcy. Nie wiemy, ale my już kupiliśmy, o w tamtym kiosku na dworcu. Idziemy więc. Uzbrojona w kartę do transportu ruszam z powrotem w kierunku czekającego już autobusu. Wtedy kierowca włącza silnik. Podbiegujemy i macham kierowcy dając znaki, że chcemy wsiąść po czym ruszam w kierunku drzwi. Ku mojej ogromnemu zdziwieniu, drzwi się wcale nie otwierają i autobus odjeżdża. Próbujemy jeszcze go gonić. Przejeżdża przez cały (!) dworzec nie zatrzymując się. Doganiamy go kiedy wyjeżdża na ulicę i staje na skrzyżowaniu. Staję przed samym autobusem i raz jeszcze pokazuję kierowcy, że chciałabym wsiąść. Ten odpowiada tylko kręcąc głową. Co się tu dzieje?! Nie mogę uwierzyć, że po prostu odjechał, zwłaszcza, że byłyśmy na czas, a nawet pół minuty wcześniej. Jak tak można?! Jestem bliska złożenia skargi. Zaciskam zęby ze złości, ale ostatecznie postanawiam spędzić tę godzinę czekając na autobus w restauracji na obiedzie. 

Nie, to nie Londyn, takie czerwone dwupiętrowce jeżdżą po Skopje

Godzinę później łapiemy kolejny autobus, a następnie kolejką jedziemy na szczyt góry Vodno. Tam relaksujemy się i cieszymy niższą temperaturą i pięknymi widokami. 




"Przegapienie" pierwszego autobusu ma jednak dalsze konsekwencje. Wszystko się opóźnia. Nasz powrót do hotelu też. O 16:30 mamy autobus do Ochrydy. O 16:05 recepcjonista dzwoni nam po taksówkę. 16: 18 wyjeżdżamy spod hotelu. Pomimo chęci kierowcy i zręcznego wymijania na drodze, spóźniamy się na autobus o kilka minut. Znowu! Mam deja vu. Czekamy 1,5 godziny na następny. Wyruszamy o 18:30. Przed nami 3,5 jazdy, a check-in w hotelu w Ochrydzie tylko do 20. Ale jakoś to będzie, nie? Przecież ten przypływ pechowej wody musi się w końcu skończyć!

Ochrydo przybywamy! 

Po drodze widoki rozpieszczają!

Zbiór informacji o tym co dokładnie warto zobaczyć w Skopje, co zjeść, jak dojechać z lotniska i jakie ceny są w stolicy już w następnym poście!

Komentarze

  1. Och, niemiłe miałyście te przygody w Skopje :( W tym roku też odwiedziłam to dziwne miasto, ale mam na szczęście same pozytywne emocje związane z tym miastem :) Milion pomników robi dziwne wrażenie, ale już fontanny były bardzo miłe w upalny dzień :) W sumie byliśmy w Skopje niecałe dwa dni, więc nie ruszaliśmy się poza miasto, skupiliśmy się na spacerach po centrum. Wszędzie napotykaliśmy niesamowicie miłych ludzi, a ceny zaskakiwały jedynie w przyjemny sposób :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Trochę pechowo się wszystko zaczęło, ale na szczęście skończyło się dobrze. Mam nadzieję, że do Skopje jeszcze wrócę :)

      Usuń
  2. Ja za Skopje przepadam 🙂 też wiele osób mnie pytalo, po co tam jade, bo przeciez nic nie ma, tak bardzo się mylili. A do tego fascynująca historia tego kraju! Mnie się Skopje podoba!

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Nocleg z Booking.com!

Booking.com