O tym jak Ola nie dała się oszukać kierowcy tuk-tuka w Bangkoku!!!
Oto trzecia część naszej wycieczki do Tajlandii. Po powrocie z Zatoki Tajlandzkiej zaleźliśmy znów w Bangkoku. Było mniej więcej południe i mieliśmy 8 godzin do odjazdu naszego pociągu. Wyciągnęłam swój przewodnik i zaczęłam się zastanawiać jak spędzić te kilka ostatnich godzin w Bangkoku. Trochę miasta już zobaczyłam i różne jego oblicza, a trzeba powiedzieć, że Bangkok ma ich wiele. Są miejsca piękne i zachwycające jak Wielki Pałac i Wat Phra Kaeo, są też ogromne drapacze chmur i koszmarne korki na ulicach, gdzie pełno kolorowych taksówek i tuk-tuków. Dodam, że najczęściej spotykanym kolorem taksówek jest malinowo-różowy :) Ogólnie wszystkie taxi mają jakieś wściekłe kolory. Są krwisto-czerwone, cytrynowo-żółte, trawiasto-zielone, wściekle -pomarańczowe i inne. Niektóre są dwu-kolorowe. Ale Bangkok ma też swoje mroczne oblicze. Na ulicach można spotkać sporo żebraków, bezdomnych i chorych ludzi. Pamiętam jak mnie uderzyła jedna rzecz. Jadąc pociągiem przez most, widziałam przez okno jak ludzie potrafią mieszkać. Właśnie np. pod mostem, przez, który co chwila przejeżdża pociąg, w 'domkach' zbudowanych z kawałków blachy. Wyglądały one bardziej jak pudła niż domy. Wokół śmieci no i ten hałas! Przygnębiający widok...
Ale wracając do naszych ostatnich godzin w Bangkoku. Zdecydowałam, że chcę spędzić trochę czasu w jakimś spokojnym, przyjemnym i zielonym miejscu. Wybrałam więc Lumpini Park. Byliśmy na stacji kolejowej skąd do parku było około 5 km. Były 2 opcje, taxi lub tuk-tuk. Zapytaliśmy pierwszego kierowcę tuk-tuka. 200 bahtów, powiedział (ok 20 zł). Powiedzieliśmy, że zdecydowanie za drogo! Potem Darek zapytał taksówkarza, który powiedział 80 bahtów (ok 8 zł). Cena wydawała się jak najbardziej rozsądna. Już mieliśmy wsiadać do taxi, kiedy podszedł do nas inny kierowca tuk-tuka i powiedział 50 bahtów. Niby nic, 3 zł różnicy. Ale w Azji, tu 3 zł zaoszczędzone, tam, 5 zł, tam 7 zł i po 2 dniach jest na nową sukienkę :P Tu zawsze trzeba się targować. Więc mówimy naszemu kierowcy tuk-tuka, że za 50 bahtów pojedziemy z nim. Było jednak jedno ale.... Kierowca, młody chłopak, powiedział, że będziemy musieli zatrzymać się w jednym sklepie, gdzie szyją ubrania na miarę, i spędzić tam minimum 5 min. Powiedział, że nie musimy nic kupować, ale jak spędzimy tam 5 min to on dostanie 5 litrów paliwa za przywiezienie potencjalnych klientów. Mnie cała ta sprawa się nie podobała.... za dużo się wcześniej naczytałam w internecie jak to kierowcy tuk-tuków próbują naciągnąć klientów na kupienie czegoś w drogim sklepie, a jak ci odmawiają to kierowcy ich zostawiają albo żądają większej sumy za przejazd. Tak więc mówię Darkowi, że ta cała sprawa coś śmierdzi. Nasz młody tuk-tukowiec zarzeka się, że nic nie będziemy musieli kupić, tylko mamy tam 5 minut spędzić. Tłumaczy nam, że ma 3 takie miejsca (sklepy) i że jak chcemy to możemy pojechać do 3 i wtedy podróż będzie za darmo. Darek stwierdził, że gościu wydaje być się uczciwy (w końcu wszystko wytłumaczył). Nie mieliśmy jednak ani czasu ani ochoty na zwiedzanie 3 sklepów więc ustaliliśmy wspólnie, że pojedziemy do 1 sklepu, spędzimy tam te 5 minut, a potem zawiezie nas do Parku Lumpini za ustaloną kwotę 50 bahtów.
Wsiadamy więc do tuk-tuka (z różowymi siedzeniami) i jedziemy do tego sklepu. Oczywiście sklep okazał się raczej ekskluzywny i dość drogi (biorąc pod uwagę ceny w Tajlandii). Weszliśmy do środka, gdzie było mnóstwo materiałów, z których krawcy szyli dobrej jakości ubrania. Ja sobie przymierzałam jedwabne szlafroki, Darek oglądał krawaty. Koniec końca Darek stwierdził, że kupi sobie krawat. W końcu porządny krawat zawsze może się przydać :) Wynegocjował dobrą cenę, zapłaciliśmy i wyszliśmy ze sklepu przekonani, że teraz pojedziemy do Parku Lumpini. A tu niespodzianka! Nasz tuk-tukowiec zaczyna pieprzyć bzdury, że musimy jeszcze jechać do 2 innych sklepów, twierdząc, że taka była umowa. Pierwsze były nasze tłumaczenia. Miał być 1 sklep i 50 bahtów albo 3 sklepy i dowóz za darmo. My wybraliśmy opcję pierwszą. Na co nasz kierowca, że miały być 3 sklepy i 50 bahtów. I wtedy dostałam szału! Kto mnie zna to wie, że jak dostanę szału to strach się bać :P Zaczęłam wygrażać się policją wyzywając od oszustów i kłamców, nie szczędząc wielu f*** words. Kierowca zdawał się być niewzruszony. Wiedziałam, że policja tak naprawdę na niewiele by tam się zdała. Wydzierając się na niego i klnąc jak szewc, w mojej głowie zaczęły pojawiać się pomysły. Pierwsze pomyślałam, że po prostu mu przywalę, potem, że rozbiję mu lusterka... ale wokół było sporo ludzi. Wszytko to działo się w ciągu paru sekund i wtedy doznałam olśnienia! Wyskoczyłam z tuk-tuka, podbiegłam do naszego kierowcy i migiem wyciągnęłam mu kluczyk ze stacyjki! Och, jego mina była bezcenna!!! Facet zgłupiał. Bez kluczyków był tak zwanej dupie! Pytam więc go z szelmowskim uśmiechem na twarzy czy teraz nas zabierze do Parku. "Yes, yes, I take you to Lumpini Park" - odpowiada oszołomiony. Prosi o oddanie kluczyków. Ale ja już drugi raz się nie miałam zamiaru dać nabrać. Wziąłby kluczyli i pewnie zawiózł z powrotem na stację kolejową. Ale jako, że jestem sprytniejsza, podeszłam do niego i zdjęłam szybko torebkę, którą miał przewieszoną przez ramię. Teraz miałam i kluczyk i jego torebkę z pieniędzmi (sprawdziłam zawartość:P ). Tak więc mówię do gościa, który był jeszcze bardziej zaskoczony i oszołomiony, że oddam mu kluczyli, on nas zabierze do Parku Lumpini i wtedy dostanie swoją torebkę z pieniędzmi. Powiedźcie czy plan nie był doskonały??? :P Odpalił tuk-tuka i ruszyliśmy w stronę Parku. Dodam, że Darek miał w telefonie gps więc byliśmy pewni, że jedziemy w dobrym kierunku. Gościu kilka razy upominał się o swoją torebkę z pieniędzmi, ale moja odpowiedź była zawsze taka sama "Pierwsze Park Lumpini, potem dostaniesz swoją torebkę". I tak szczęśliwie dotarliśmy do celu. Skurwysynowi (wybaczyć mi proszę mój francuski) powinnam nie dać ani grosza. Oddałam mu jego torebkę zapłaciłam mu te 50 bahtów, tylko po, żeby go nauczyć, że uczciwość to cecha bardzo pożądana, zwłaszcza jak się pracuje na co dzień z turystami.
Powiem, że po całej tej przygodzie i moim niepodważalnym triumfie, czułam się tak lekko i szczęśliwie spacerując po pięknym i zielonym Parku Lumpini :)
Czyż opowieść ta nie brzmiała jak scenariusz z "Kac Vegas w Bangkoku"? :P
Taksówki :)
Ale wracając do naszych ostatnich godzin w Bangkoku. Zdecydowałam, że chcę spędzić trochę czasu w jakimś spokojnym, przyjemnym i zielonym miejscu. Wybrałam więc Lumpini Park. Byliśmy na stacji kolejowej skąd do parku było około 5 km. Były 2 opcje, taxi lub tuk-tuk. Zapytaliśmy pierwszego kierowcę tuk-tuka. 200 bahtów, powiedział (ok 20 zł). Powiedzieliśmy, że zdecydowanie za drogo! Potem Darek zapytał taksówkarza, który powiedział 80 bahtów (ok 8 zł). Cena wydawała się jak najbardziej rozsądna. Już mieliśmy wsiadać do taxi, kiedy podszedł do nas inny kierowca tuk-tuka i powiedział 50 bahtów. Niby nic, 3 zł różnicy. Ale w Azji, tu 3 zł zaoszczędzone, tam, 5 zł, tam 7 zł i po 2 dniach jest na nową sukienkę :P Tu zawsze trzeba się targować. Więc mówimy naszemu kierowcy tuk-tuka, że za 50 bahtów pojedziemy z nim. Było jednak jedno ale.... Kierowca, młody chłopak, powiedział, że będziemy musieli zatrzymać się w jednym sklepie, gdzie szyją ubrania na miarę, i spędzić tam minimum 5 min. Powiedział, że nie musimy nic kupować, ale jak spędzimy tam 5 min to on dostanie 5 litrów paliwa za przywiezienie potencjalnych klientów. Mnie cała ta sprawa się nie podobała.... za dużo się wcześniej naczytałam w internecie jak to kierowcy tuk-tuków próbują naciągnąć klientów na kupienie czegoś w drogim sklepie, a jak ci odmawiają to kierowcy ich zostawiają albo żądają większej sumy za przejazd. Tak więc mówię Darkowi, że ta cała sprawa coś śmierdzi. Nasz młody tuk-tukowiec zarzeka się, że nic nie będziemy musieli kupić, tylko mamy tam 5 minut spędzić. Tłumaczy nam, że ma 3 takie miejsca (sklepy) i że jak chcemy to możemy pojechać do 3 i wtedy podróż będzie za darmo. Darek stwierdził, że gościu wydaje być się uczciwy (w końcu wszystko wytłumaczył). Nie mieliśmy jednak ani czasu ani ochoty na zwiedzanie 3 sklepów więc ustaliliśmy wspólnie, że pojedziemy do 1 sklepu, spędzimy tam te 5 minut, a potem zawiezie nas do Parku Lumpini za ustaloną kwotę 50 bahtów.
Nie jest to nasz tuk-tuk, ale wszystkie wyglądają prawie tak samo
Wsiadamy więc do tuk-tuka (z różowymi siedzeniami) i jedziemy do tego sklepu. Oczywiście sklep okazał się raczej ekskluzywny i dość drogi (biorąc pod uwagę ceny w Tajlandii). Weszliśmy do środka, gdzie było mnóstwo materiałów, z których krawcy szyli dobrej jakości ubrania. Ja sobie przymierzałam jedwabne szlafroki, Darek oglądał krawaty. Koniec końca Darek stwierdził, że kupi sobie krawat. W końcu porządny krawat zawsze może się przydać :) Wynegocjował dobrą cenę, zapłaciliśmy i wyszliśmy ze sklepu przekonani, że teraz pojedziemy do Parku Lumpini. A tu niespodzianka! Nasz tuk-tukowiec zaczyna pieprzyć bzdury, że musimy jeszcze jechać do 2 innych sklepów, twierdząc, że taka była umowa. Pierwsze były nasze tłumaczenia. Miał być 1 sklep i 50 bahtów albo 3 sklepy i dowóz za darmo. My wybraliśmy opcję pierwszą. Na co nasz kierowca, że miały być 3 sklepy i 50 bahtów. I wtedy dostałam szału! Kto mnie zna to wie, że jak dostanę szału to strach się bać :P Zaczęłam wygrażać się policją wyzywając od oszustów i kłamców, nie szczędząc wielu f*** words. Kierowca zdawał się być niewzruszony. Wiedziałam, że policja tak naprawdę na niewiele by tam się zdała. Wydzierając się na niego i klnąc jak szewc, w mojej głowie zaczęły pojawiać się pomysły. Pierwsze pomyślałam, że po prostu mu przywalę, potem, że rozbiję mu lusterka... ale wokół było sporo ludzi. Wszytko to działo się w ciągu paru sekund i wtedy doznałam olśnienia! Wyskoczyłam z tuk-tuka, podbiegłam do naszego kierowcy i migiem wyciągnęłam mu kluczyk ze stacyjki! Och, jego mina była bezcenna!!! Facet zgłupiał. Bez kluczyków był tak zwanej dupie! Pytam więc go z szelmowskim uśmiechem na twarzy czy teraz nas zabierze do Parku. "Yes, yes, I take you to Lumpini Park" - odpowiada oszołomiony. Prosi o oddanie kluczyków. Ale ja już drugi raz się nie miałam zamiaru dać nabrać. Wziąłby kluczyli i pewnie zawiózł z powrotem na stację kolejową. Ale jako, że jestem sprytniejsza, podeszłam do niego i zdjęłam szybko torebkę, którą miał przewieszoną przez ramię. Teraz miałam i kluczyk i jego torebkę z pieniędzmi (sprawdziłam zawartość:P ). Tak więc mówię do gościa, który był jeszcze bardziej zaskoczony i oszołomiony, że oddam mu kluczyli, on nas zabierze do Parku Lumpini i wtedy dostanie swoją torebkę z pieniędzmi. Powiedźcie czy plan nie był doskonały??? :P Odpalił tuk-tuka i ruszyliśmy w stronę Parku. Dodam, że Darek miał w telefonie gps więc byliśmy pewni, że jedziemy w dobrym kierunku. Gościu kilka razy upominał się o swoją torebkę z pieniędzmi, ale moja odpowiedź była zawsze taka sama "Pierwsze Park Lumpini, potem dostaniesz swoją torebkę". I tak szczęśliwie dotarliśmy do celu. Skurwysynowi (wybaczyć mi proszę mój francuski) powinnam nie dać ani grosza. Oddałam mu jego torebkę zapłaciłam mu te 50 bahtów, tylko po, żeby go nauczyć, że uczciwość to cecha bardzo pożądana, zwłaszcza jak się pracuje na co dzień z turystami.
Powiem, że po całej tej przygodzie i moim niepodważalnym triumfie, czułam się tak lekko i szczęśliwie spacerując po pięknym i zielonym Parku Lumpini :)
Czyż opowieść ta nie brzmiała jak scenariusz z "Kac Vegas w Bangkoku"? :P
Ja triumfująca w Parku Lumpini ;)
Dumni z szalonej mamy ;)
Można było sobie również tam poćwiczyć w otoczeniu tropikalnej roślinności :)
Plac zabaw dla dzieci też był :)
Mała Majcia w dużym Bangkoku
Piękna roślinność
Ola górą :) EK
OdpowiedzUsuńegzotyka kraju w którym obecnie mieszkasz jest cudowna -zdjęcia tez piekne, ale styl pisania kiepski -radze poczytac inne blogi, ewentualnie zmienic styl pisania -w blogu nie chodzi o to żeby dac parę zdjęć -bo tutaj egzotyka juz wyciaga ten blog wysoko, ale o pisanie w taki sposób, żeby wciągało, spróbowac troche zawrzec egzotyczności z tych opisach,a nie klepac banalne zdania -to tak na marginesie startowania w konkursie na blog roku:))
OdpowiedzUsuńKrytyka stylu jest jedynie wyrażeniem subiektywnej opinii krytykanta. Choć wydaje mi się, że krytyka w tym przypadku jest eufemizmem - ogólnikowe stwierdzenie, które nic nie wnosi i do niczego nie nawiązuje jest mało konstruktywne. Pojęcie 'stylu' odnosi się do tak szerokiego spektrum aspektów procesu pisania, że użycie tego słowa bez dodatkowego wyjanienia może być jedynie wyrazem stanu emocjonalnego krytykującego.
UsuńNie jestem pisarką, a blog czytają te osoby, którym on się podoba. Nikt nie jest zobowiązany do czytania tego blogu. Dzielę się swoimi spostrzeżeniami na swój sposób. Mój blog, mój styl, jak komuś się nie podoba, zawsze są inne :) A startowanie w konkursie na blog roku nie do końca traktuję poważnie. Dopóki są czytelnicy, którzy są zadowoleni i ja zadowolona będę. Nie da się zadowolić wszystkich, o tym każdy blogger wie. Pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuńI jeszcze jedno, dziwi mnie krytyka mojego stylu pisania, kiedy to 'krytyk' sam popełnia błędy w swoim komentarzu :)
OdpowiedzUsuńchodzi o styl pisania, nie o błędy, które się robi z szybkości wystukując litery na klawiaturze:)) Blog jest interesujący, tylko te opisy ciężko się czytają... Ale co prawda to prawda to moja subiektywna ocena. Każdy pisze tak jak lubi. "Krytyk" bardziej myślał o blogu jako o pozycji, która można później wydać, stąd te przemyślenia. Ale podziwiam panią, więc na blog nie omieszkam zaglądać:))Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńNie będę już wspominał, że popełniasz błędy ortograficzne, interpunkcyjne, brak znaków diakrytycznych itp. - a pozostawia to posmak hiopkryzji. Ja cenię ten blog dokładnie za brak przesadnej formalności językowej, szczerość i autentyczną radość, która wypływa ze słów autorki.
UsuńKrytyka i uwagi są zawsze wskazane, jednak brak specyfikacji problemu świadczy o Twoich procesach kognitywnych, nie o tym co można tu przeczytać. Jeśli ciężko Ci się czyta to wskaż precyzyjnie z jakiego powodu - 'styl' jest pojęciem zbyt ogólnym. Pozdrawiam:)
Myprecious, nikt nie krytykował błędów. Blog to nie jest wypracowanie i każdy ma tego świadomość, więc przesadna formalność językowa przecież nie jest wymagana. Styl pisania bloga zmienia się z czasem: dobór słów, dobór treści, umiejętność pokazywania świata i próba przekazania najważniejszego innym. Oczywiście pisanie bloga to pewna terapia i nie bez przyczyny nazywamy blogi interentowymi pamiętnikami, ponieważ są one zapisem świata i uczuć autora. Pisząc je robimy to głównie dla siebie i to jest super. Ale te blogi trafiają też dalej- właśnie do czytelników. I czytelnicy mają prawo krytykować, a autor zrobi z tym co chce. W tym początkowym etapie pisania bloga wszystkim brakuje zdolności pisania w taki sposób, aby nie zanudzać, nie produkować tekstów, tylko je przemysleć i wyrzucić to co niepotrzebne. Może tego mi zabrakło w tym opisie o kierowcy TUK-Tuka. Dlatego myprecious z całym szacunkiem, ale rozkładanie komentarza na błędy językowe oraz stosowanie w "komentarzu do komentarza" psychologicznej analizy krytyka jest przesadą:))
OdpowiedzUsuńW żadnym wypadku nie odbieram Ci prawa do krytyki - krytyka jest wartościową informacją zwrotną. Jednak stwierdzenie, że 'źle się czyta' nie jest krytyką a wyrazem stanu umysłu czytelnika, jeśli nie ma sprecyzowanych przyczyn 'złego czytania'; i jeśli rzeczywiście leżą po stronie autora. W momencie publikacji słów nie są one już prywatnym wziernikiem w umysł autora - tutaj się zgadzam. Niestety Szekspir zanudza uczniów w Wielkiej Brytanii, a Orzeszkowa nudzi większość polskich czytelników opisami przyrody - tylko jakie to ma znaczenie? Jak taka uwaga ma wpłynąć na perfekcyjne słownictwo Szekspira i obrazowość narracji Orzeszkowej? Chcesz krytykować? - bądź konkretny w swej krytyce; i nie jest to psychoanaliza komentarza, a precyzyjna riposta na twe 'krytyki' - dokładnie to, czego brakuje w twych uwagach. Styl stylem - proszę wybaczyć tautologię - ale meritum jest równie istotne - ja jedynie zwracam uwagę na jego brak w twej polemice. Miłym zwyczajem jest też przynajmniej użycie pseudonimu, bo rozmowa z 'anonimowym' wydaje się być obdarta z adresata. Pozdrawiam:)
UsuńI tymi komentarzami czas zakończyć dyskusję:))Nie "zaśmiecajmy" już może bloga))Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńZarówno rozmowa z kimś, kto używa pseudonimu jak i "anonimowym" jest obdarta z adresata:))
Blog jest świetny i dobrze się go czyta. Konkretnie i rzeczowo ! Pozdrowienia dla autorki.
OdpowiedzUsuńDziękuję bardzo i pozdrawiam z gorącego Laosu :)
Usuń