Koniec roku szkolnego, atak owadów i szczur!
W mojej szkole w zeszłym tygodniu skończyły się lekcje, a w tym tygodniu odbywały się egzaminy. Jako, że moje egzaminy odbyły się w poniedziałek, miałam dużo czasu na ich sprawdzenie, wypełnienie raportów i podanie wyników na stronie internetowej. Dziś jestem w pracy nie mam absolutnie nic do robienia. NIC.
Przyszłam dziś chyba pierwsza do pracy i to co zobaczyłam w szkole wprawiło mnie w osłupienie. Cały korytarz na dole i schody były usiane dziwnymi owadami, które były niesione przez setki albo tysiące mrówek. Obrzydlistwo, musiałam iść na palcach i slalomem, żeby to dziadostwo ominąć. Wchodzę na piętro do pokoju nauczycielskiego. Ciemno. Nikogo nie ma. Zaświecam światło, podchodzę do stolika, siadam. Jest duszno, nie ma pilota do klimatyzacji. Nagle zauważam szczura na podłodze. Podchodzę, dotykam go kablem leżącym na podłodze, martwy. Co jest grane? Co się do cholery stało w nocy w tej szkole?
Wyszłam na zewnątrz pokręcić się trochę przed szkołą. Zauważyłam, że przed szkołą też jest dużo tych dziwnych owadów, większość utonęła w kałużach (w nocy musiał spaść porządny deszcz). I wtedy przypomniałam sobie, że na moim balkonie też widziałam dziś rano te same owady, jedne ze skrzydłami inne bez. W szkole, na korytarzu były setki samych skrzydeł, wyglądały jak małe żółtawe listki.
Po jakiejś pół godzinie przyszło paru następnych nauczycieli. Przyjechała też moja koleżanka, Polka. Od niej dowiedziałam się, że w porze deszczowej czasami przylatują tu chmary tych owadów. Najwyraźniej w pewnym momencie tracą skrzydła i przeistaczają się pełzające robale - okropność!
Siedzę w szkole i zastanawiam się, czy podadzą nam dziś lunch czy nie. Tak czy siak, koło południa zmywam się do domu. Mam to gdzieś. Wczoraj pytałam managera, czy przychodzimy w piątek do szkoły. Powiedział, że nauczyciele muszą przyjść i poprawiać egzaminy. Więc mówię mu, że ja już wszystko zrobiłam i czy też muszę przychodzić. Jego odpowiedź "I don't care". Dziś nie ma go w pracy, chyba rzeczywiście wszystko ma d..... Dwa tygodnie temu powiedział mi, że jego kontrakt kończy się w czerwcu i nie wie czy mu przedłużą. Zdaję się, że posłali go do diabła sądząc po jego zachowaniu.... Zabawne, nie ma szefa i nawet nie wiem, czy w przyszłym tygodniu muszę przyjść do pracy (kontrakty mamy do końca maja). Nikt nic nie wie. Ależ burdel w tej szkole. Zarządzanie zawsze było fatalne, teraz padło zupełnie.
Byle do lunchu i zaczynam weekend, w sobotę oficjalne zakończenie roku szkolnego :)
Pozdrowienia dla wszystkich zapracowanych jeszcze nauczycieli!
Ps. Właśnie trochę poszperałam w internecie i zdaje się, że to latające termity zaatakowały dzisiejszej nocy :)
Ps2. Chyba parę razy jadłam smażone termity :)
Przyszłam dziś chyba pierwsza do pracy i to co zobaczyłam w szkole wprawiło mnie w osłupienie. Cały korytarz na dole i schody były usiane dziwnymi owadami, które były niesione przez setki albo tysiące mrówek. Obrzydlistwo, musiałam iść na palcach i slalomem, żeby to dziadostwo ominąć. Wchodzę na piętro do pokoju nauczycielskiego. Ciemno. Nikogo nie ma. Zaświecam światło, podchodzę do stolika, siadam. Jest duszno, nie ma pilota do klimatyzacji. Nagle zauważam szczura na podłodze. Podchodzę, dotykam go kablem leżącym na podłodze, martwy. Co jest grane? Co się do cholery stało w nocy w tej szkole?
Wyszłam na zewnątrz pokręcić się trochę przed szkołą. Zauważyłam, że przed szkołą też jest dużo tych dziwnych owadów, większość utonęła w kałużach (w nocy musiał spaść porządny deszcz). I wtedy przypomniałam sobie, że na moim balkonie też widziałam dziś rano te same owady, jedne ze skrzydłami inne bez. W szkole, na korytarzu były setki samych skrzydeł, wyglądały jak małe żółtawe listki.
Po jakiejś pół godzinie przyszło paru następnych nauczycieli. Przyjechała też moja koleżanka, Polka. Od niej dowiedziałam się, że w porze deszczowej czasami przylatują tu chmary tych owadów. Najwyraźniej w pewnym momencie tracą skrzydła i przeistaczają się pełzające robale - okropność!
Siedzę w szkole i zastanawiam się, czy podadzą nam dziś lunch czy nie. Tak czy siak, koło południa zmywam się do domu. Mam to gdzieś. Wczoraj pytałam managera, czy przychodzimy w piątek do szkoły. Powiedział, że nauczyciele muszą przyjść i poprawiać egzaminy. Więc mówię mu, że ja już wszystko zrobiłam i czy też muszę przychodzić. Jego odpowiedź "I don't care". Dziś nie ma go w pracy, chyba rzeczywiście wszystko ma d..... Dwa tygodnie temu powiedział mi, że jego kontrakt kończy się w czerwcu i nie wie czy mu przedłużą. Zdaję się, że posłali go do diabła sądząc po jego zachowaniu.... Zabawne, nie ma szefa i nawet nie wiem, czy w przyszłym tygodniu muszę przyjść do pracy (kontrakty mamy do końca maja). Nikt nic nie wie. Ależ burdel w tej szkole. Zarządzanie zawsze było fatalne, teraz padło zupełnie.
Byle do lunchu i zaczynam weekend, w sobotę oficjalne zakończenie roku szkolnego :)
Pozdrowienia dla wszystkich zapracowanych jeszcze nauczycieli!
Ps. Właśnie trochę poszperałam w internecie i zdaje się, że to latające termity zaatakowały dzisiejszej nocy :)
Ps2. Chyba parę razy jadłam smażone termity :)
Śliczne, prawda? (zdjęcie znalezione w internecie) Szkoda, że nie wzięłam aparatu, bo tak mniej więcej wyglądał szkolny korytarz (+ masa mrówek) :)
Ja Cię naprawdę podziwiam! Ja bym narobiła wrzasku i chyba pobiłabym rekord w bieganiu!
OdpowiedzUsuńTrzymam kciuki za rozwiązanie Twojej sprawy z kontraktem, oby wszystko poszło według Twojej myśli:-)
Pozdrawiam!
Wszytko rozwiążę się w tym tygodniu :) Jak zawsze dzięki za wsparcie! :)
Usuń