Chiang Mai (dzień 3) - Snake Farm & Orchid Farm
Oj coś ciężko mi idzie dokończenie wątku Chiang Mai. Jestem na wakacjach w Polsce i niby dużo czasu na wszystko mam, ale jakoś zebrać się nie mogę... Może za mało słońca i brak tropikalnych temperatur? :)
Ale wracamy do Chiang Mai, pięknego Chiang Mai. Na trzeci i ostatni dzień naszego pobytu zaplanowałam zwiedzenie farmy węży i farmy orchidei. Oba miejsca znajdują się na obrzeżach miasta w bliskiej odległości od siebie, więc dobrze połączyć je w jedną wycieczkę.
Pierwsze farma węży. Oprócz oglądania węży na turystów czeka największa atrakcja - show, gdzie treserzy prezentując swoją odwagę i brawurę "bawiąc" się z wężami. Widzimy jak je całują (tak te jadowite też!), czy łapią za ogon, żeby za sekundę uciec od atakującego ich węża. W pobliżu siedzi pani z mikrofonem, która po angielsku w zabawny sposób komentuje poczynania treserów. Jest jeden szczególny moment w całym show, który wywołał panikę i konsternację u niektórych widzów. Zdradzać szczegółów jednak nie będę bo zepsułabym zabawę tym, którzy tam pojadą :) Można zobaczyć również jak pozyskują jad z kobry. Można też z tą samą jadowitą kobrą zrobić sobie zdjęcia. Jakoś nie było wielu chętnych, ale jak się domyślacie ja nie mogłam przeoczyć tak ciekawego doświadczenia :) Show ogólnie bardzo fajnie zorganizowane, nie za długie, nie za krótkie, z odpowiednią ilością dostarczanych widzom emocji. Pokazy są często, jak przyszliśmy akurat kończył się jeden, zaraz po nim był następny, więc nie ma się co martwić. Po pokazie można spokojnie pospacerować po farmie i podziwiać różne piękne okazy. Mają też skorpiony, którego pozwoliłam położyć na sobie... Troszkę się czułam nieswojo, jakoś więcej odwagi miałam do węży. Ale skorpion nie był jadowity i był bardzo spokojny. Zostawił tylko małą plamkę na mojej koszulce. Chyba się zesikał, a to ja się go bałam! ;) Podsumowując - miejsce warte zwiedzenia, a ceny bardzo przystępne.
Następnie wraz z naszym kierowcą (zadzwoniliśmy do tego co nas po świątyniach i fabryce jedwabiu obwoził) pojechaliśmy do farmy orchidei. Z tego co czytałam przed wyjazdem jest to nie tylko farma kwiatów, ale także farma motyli. Słyszałam, że siadają na rękach i można wspaniałe zdjęcia zrobić. Niestety miejsce to trochę mnie rozczarowało. Po pierwsze, farma wydawała mi się mało zadbana... Było trochę pięknych okazów, ale wiele kwiatów nie kwitło, lub były po prostu ususzone. Po drugie, nie było żadnych motyli. Nie jestem pewna, czy farma podupada, czy też pora roku była nieodpowiednia. Być może w innym sezonie jest więcej kwiatów i są motyle. Sumując, można na farmę zajrzeć, bo jest po drodze (wracając z farmy węży), po drugie wejście kosztuje grosze - parę złotych, za Majkę nawet nie musieliśmy płacić. Nie warto jednak robić z tego punktu docelowego.
Po powrocie do miasta i obiedzie jak zwykle wyszukałam jeszcze jedną świątynie, którą koniecznie chciałam zobaczyć :) Wybraliśmy się do świątyni Wat Chiang Man, która została wybudowana w 1297 roku i jest najstarszą świątynią w Chiang Mai. Świątynia znajduje się w starym mieście, więc spokojnie spacerkiem można tam dotrzeć. Świątynia bardzo ładna, choć skromna, ale jak wszystkie otoczona zielenią. Czasem mam wrażenie, że ogrody przy świątyniach bardziej podobają mi się od samych świątyń :) Oczywiście popełniłam małą gafę i nieodpowiednio się ubrałam. Czasem naprawdę trudno przewidzieć kiedy i w których świątyniach będą wymagać zakrytych ramion i kolan, a kiedy nie. Warto więc zawsze albo się trochę pozakrywać przed wyjściem z domu, albo zabrać coś do zarzucenia na siebie. Na moje szczęście przed świątynią za drobną opłata pani wypożyczyła chusty. Nawet dobrała je kolorystycznie do mojej bluzki, z jednej zrobiła spódnicę, drugą zarzuciła mi na ramiona. Byłam straszliwie cukierkowo różowa! :D
Na koniec jedna ważna rada dotycząca wyjazdu z Chiang Mai. Miasto to jest bardzo popularne wśród turystów i transport (czy to autobus czy pociąg należy zarezerwować jak najwcześniej!). Mnie wydawało się, że jak pójdę na stację kolejową w przeddzień wyjazdu to wystarczy. No nie za bardzo... Okazało się, że nie ma ja już miejsc, ani do wagonów sypialnianych, ani do do wagonów klimatyzowanych. Pozostały nam dwie opcje do wyboru: wagon siedzący bez klimatyzacji z lekko odchylającymi się siedzeniami (to była klasa druga), lub to samo bez odchylanych siedzeń (klasa trzecia). Oczywiście wybraliśmy tę odrobinę bardziej komfortową opcję, ale i tak polecam wagony sypialniane. Siedzenie przez 15 godzin było raczej męczące... Nawet tej klimatyzacji tak nie brakowało, bo pociąg wyjeżdża późnym popołudniem i jedzie się przez całą noc, więc wiaterek całkiem przyjemnie chłodzi. Jednak nie ma to jak wyłożyć się na łóżeczku, nawet jak wygląda to jak więzienna prycza :)
I jeszcze jedno 3 dni to za mało!!! Koniecznie zarezerwujcie sobie przynajmniej tydzień. Ale uwaga - w mieście można się bardzo szybko zakochać i ciężko je opuścić. Ja tam wrócę. Na pewno. Postanowione! :)
Ale wracamy do Chiang Mai, pięknego Chiang Mai. Na trzeci i ostatni dzień naszego pobytu zaplanowałam zwiedzenie farmy węży i farmy orchidei. Oba miejsca znajdują się na obrzeżach miasta w bliskiej odległości od siebie, więc dobrze połączyć je w jedną wycieczkę.
Pierwsze farma węży. Oprócz oglądania węży na turystów czeka największa atrakcja - show, gdzie treserzy prezentując swoją odwagę i brawurę "bawiąc" się z wężami. Widzimy jak je całują (tak te jadowite też!), czy łapią za ogon, żeby za sekundę uciec od atakującego ich węża. W pobliżu siedzi pani z mikrofonem, która po angielsku w zabawny sposób komentuje poczynania treserów. Jest jeden szczególny moment w całym show, który wywołał panikę i konsternację u niektórych widzów. Zdradzać szczegółów jednak nie będę bo zepsułabym zabawę tym, którzy tam pojadą :) Można zobaczyć również jak pozyskują jad z kobry. Można też z tą samą jadowitą kobrą zrobić sobie zdjęcia. Jakoś nie było wielu chętnych, ale jak się domyślacie ja nie mogłam przeoczyć tak ciekawego doświadczenia :) Show ogólnie bardzo fajnie zorganizowane, nie za długie, nie za krótkie, z odpowiednią ilością dostarczanych widzom emocji. Pokazy są często, jak przyszliśmy akurat kończył się jeden, zaraz po nim był następny, więc nie ma się co martwić. Po pokazie można spokojnie pospacerować po farmie i podziwiać różne piękne okazy. Mają też skorpiony, którego pozwoliłam położyć na sobie... Troszkę się czułam nieswojo, jakoś więcej odwagi miałam do węży. Ale skorpion nie był jadowity i był bardzo spokojny. Zostawił tylko małą plamkę na mojej koszulce. Chyba się zesikał, a to ja się go bałam! ;) Podsumowując - miejsce warte zwiedzenia, a ceny bardzo przystępne.
Nawet Sylvester Stallone tu był kręcił "Rambo"
Szaleni i nieustraszeni :)
Dobre ujęcie, nie? :)
Buziaki!
Jad z kobry
A tu z tą samą kobrą - treser mocno "dziób" jej ściska, żeby mnie nie ukąsiła, a ja się wydurniam ;)
A potem w miejscu skorpiona została plamka sików :)
Zmagania z pytonem - ten nie był jadowity!
Następnie wraz z naszym kierowcą (zadzwoniliśmy do tego co nas po świątyniach i fabryce jedwabiu obwoził) pojechaliśmy do farmy orchidei. Z tego co czytałam przed wyjazdem jest to nie tylko farma kwiatów, ale także farma motyli. Słyszałam, że siadają na rękach i można wspaniałe zdjęcia zrobić. Niestety miejsce to trochę mnie rozczarowało. Po pierwsze, farma wydawała mi się mało zadbana... Było trochę pięknych okazów, ale wiele kwiatów nie kwitło, lub były po prostu ususzone. Po drugie, nie było żadnych motyli. Nie jestem pewna, czy farma podupada, czy też pora roku była nieodpowiednia. Być może w innym sezonie jest więcej kwiatów i są motyle. Sumując, można na farmę zajrzeć, bo jest po drodze (wracając z farmy węży), po drugie wejście kosztuje grosze - parę złotych, za Majkę nawet nie musieliśmy płacić. Nie warto jednak robić z tego punktu docelowego.
Jak widać, niestety nie kwitła
Ta miała kosmiczny kolor i wzór
Ja w moim bardzo różowym okryciu :D
I jeszcze jedno 3 dni to za mało!!! Koniecznie zarezerwujcie sobie przynajmniej tydzień. Ale uwaga - w mieście można się bardzo szybko zakochać i ciężko je opuścić. Ja tam wrócę. Na pewno. Postanowione! :)
A to polecam do picia w upalne dni - lemon shake po lewej i mrożona herbata po prawej
(ta herbata jest niesamowita, w Laosie też takie podają)
Widok z pociągu - szkoda, że jechaliśmy nocą, bo widoki (dopóki przynajmniej mogłam je podziwiać)
były spektakularne!
Komentarze
Prześlij komentarz