Zakupy lokalne - po raz kolejny: tani Laos?
Po moim ostatnim poście rozpętała się burza na wykopie na temat cen w Laosie i tego, że jem importowane jedzenie dla, jak to ktoś pięknie określił, "białasów".
Zacznijmy od tego, że to co jem to moja sprawa. Tym, którzy wyjechali na parę tygodni do Azji i jedli uliczne jedzenie wydaje się, że w Azji wszystko TAKIE tanie. Oczywiście jedząc tylko lokalnie i śpiąc w niskobudżetowych hostelach można podróżować tu tanio, dużo taniej niż np. w Europie. Inaczej jednak wygląda sprawa kiedy się tu MIESZKA. Każdy ekspata jakiego znam łączy kuchnie lokalną z kuchnią zachodnią. Jak tu przyjechałam, to przez pierwsze miesiące zajadałam się laotańskim i tajskim jedzeniem. Po pewnym czasie jednak zaczyna się tęsknić za znanymi smakami. Naturalne jest więc, że człowiek powraca do tego co zna. Dodam również, że kuchnia laotańska jest bardzo specyficzna. Laotańskie jedzenie nie jest takie same jak tajskie, choć jest sporo podobieństw. Laotańska kuchnia jest przede wszystkim bardzo ostra, więc nie każdy się tu odnajdzie. Osobiście mogę powiedzieć, że jestem zawsze bardzo otwarta na nowe smaki i różne dziwne nieznane mi potrawy. O tym co dziwnego jadłam w Laosie pisałam tutaj. Proponuję przejrzeć listę tego co to próbowałam i zastanowić się dwa razy czy jestem snobem. Nie wspomnę już nawet, że większość komentujących nigdy w Laosie nie była, a piszą niemalże jak eksperci :)
Niektóre komentarze były naprawdę zabawne. Ktoś np. napisał, jak ja to mogę kupować sok w kartonie skoro mam tyle świeżych owoców i za grosze mogę kupić z wyciskanych owoców. Po pierwsze, w Polsce również są świeże owoce (jak wszędzie!), a ludzie też kupują soki w kartonie. Po drugie, sok z wyciskanych owoców (szklanka) kosztuje ok 10 tys kipów (4 zł). Litr soku, który kupiłam kosztował 16 tys kipów.
Inny idiotyczny komentarz, który tylko dowodzi, że większość komentujących nie miała bladego pojęcia co pisze, dotyczył obranego pomelo. No więc, najwyraźniej jestem leniwa, bo wolę przepłacać za obrane pomelo. Czyżby? To obrane pomelo kupiłam za 10 tys kipów (4 zł) od pana na ulicy, który sprzedawał kilka rodzajów owoców prosto ze swojego pick-upa. Dziś będąc na lokalnym targu owoców widziałam nieobrane pomelo za 12 tys kipów. Faktycznie przepłaciłam :) Dodam, że prawie wszędzie pomelo jest tu sprzedawane obrane.
Ktoś również napisał, że jakbym poszła na lokalny targ, to tak bym się obkupiła, że bym nie uniosła zakupów. Czyżby?
Podam dziś ceny warzywa i owoców. Zakupy zrobione na lokalnym targu. Na targu z owocami były ceny, więc nie było możliwości, żebym przepłaciła, co zdarza się tu obcokrajowcom cały czas.
Powyżej mamy zakupy zrobione na targu warzywnym. Mamy tu malutką kapustę, pomidorki koktajlowe, ogórka, daikon (tzw. chińską rzodkiewkę), tutejsze fasolki i dwie limonki. Same produkty lokalne. Cena 18 tys kipów ( 7,60 zł).
A oto i zakupy z targu z owocami. Jest kokos (tak zawsze jest obrany i rurka jest za darmo), dragon fruit, dwa żółte mango i melon cantaloupe. Znów, same produkty lokalne. Cena 40 tys kipów (16 zł). Teraz zadajcie sobie pytanie: Ile lokalnych, sezonowych owoców kupicie w Polsce za 16 zł?
Czy to są niskie ceny? Zależy dla kogo, ale na pewno nie dla Laotańczyka, który zarabia 100 dolarów - co jest średnią laotańską pensją. Mięso na na targu jest niewiele tańsze niż mięso w Polsce, dlatego większość Laotańczyków musi się zadowolić podrobami. Na wsiach, ludzie polują na ptaki, dziką zwierzyną i łowią ryby.
Chyba temat cen produktów spożywczych w Laosie wyczerpałam. Ja w każdym razie czuję się wyczerpana i temat zamykam :) Udanych zakupów, gdziekolwiek jesteście!
Zacznijmy od tego, że to co jem to moja sprawa. Tym, którzy wyjechali na parę tygodni do Azji i jedli uliczne jedzenie wydaje się, że w Azji wszystko TAKIE tanie. Oczywiście jedząc tylko lokalnie i śpiąc w niskobudżetowych hostelach można podróżować tu tanio, dużo taniej niż np. w Europie. Inaczej jednak wygląda sprawa kiedy się tu MIESZKA. Każdy ekspata jakiego znam łączy kuchnie lokalną z kuchnią zachodnią. Jak tu przyjechałam, to przez pierwsze miesiące zajadałam się laotańskim i tajskim jedzeniem. Po pewnym czasie jednak zaczyna się tęsknić za znanymi smakami. Naturalne jest więc, że człowiek powraca do tego co zna. Dodam również, że kuchnia laotańska jest bardzo specyficzna. Laotańskie jedzenie nie jest takie same jak tajskie, choć jest sporo podobieństw. Laotańska kuchnia jest przede wszystkim bardzo ostra, więc nie każdy się tu odnajdzie. Osobiście mogę powiedzieć, że jestem zawsze bardzo otwarta na nowe smaki i różne dziwne nieznane mi potrawy. O tym co dziwnego jadłam w Laosie pisałam tutaj. Proponuję przejrzeć listę tego co to próbowałam i zastanowić się dwa razy czy jestem snobem. Nie wspomnę już nawet, że większość komentujących nigdy w Laosie nie była, a piszą niemalże jak eksperci :)
Niektóre komentarze były naprawdę zabawne. Ktoś np. napisał, jak ja to mogę kupować sok w kartonie skoro mam tyle świeżych owoców i za grosze mogę kupić z wyciskanych owoców. Po pierwsze, w Polsce również są świeże owoce (jak wszędzie!), a ludzie też kupują soki w kartonie. Po drugie, sok z wyciskanych owoców (szklanka) kosztuje ok 10 tys kipów (4 zł). Litr soku, który kupiłam kosztował 16 tys kipów.
Inny idiotyczny komentarz, który tylko dowodzi, że większość komentujących nie miała bladego pojęcia co pisze, dotyczył obranego pomelo. No więc, najwyraźniej jestem leniwa, bo wolę przepłacać za obrane pomelo. Czyżby? To obrane pomelo kupiłam za 10 tys kipów (4 zł) od pana na ulicy, który sprzedawał kilka rodzajów owoców prosto ze swojego pick-upa. Dziś będąc na lokalnym targu owoców widziałam nieobrane pomelo za 12 tys kipów. Faktycznie przepłaciłam :) Dodam, że prawie wszędzie pomelo jest tu sprzedawane obrane.
Ktoś również napisał, że jakbym poszła na lokalny targ, to tak bym się obkupiła, że bym nie uniosła zakupów. Czyżby?
Podam dziś ceny warzywa i owoców. Zakupy zrobione na lokalnym targu. Na targu z owocami były ceny, więc nie było możliwości, żebym przepłaciła, co zdarza się tu obcokrajowcom cały czas.
Powyżej mamy zakupy zrobione na targu warzywnym. Mamy tu malutką kapustę, pomidorki koktajlowe, ogórka, daikon (tzw. chińską rzodkiewkę), tutejsze fasolki i dwie limonki. Same produkty lokalne. Cena 18 tys kipów ( 7,60 zł).
Czy to są niskie ceny? Zależy dla kogo, ale na pewno nie dla Laotańczyka, który zarabia 100 dolarów - co jest średnią laotańską pensją. Mięso na na targu jest niewiele tańsze niż mięso w Polsce, dlatego większość Laotańczyków musi się zadowolić podrobami. Na wsiach, ludzie polują na ptaki, dziką zwierzyną i łowią ryby.
Chyba temat cen produktów spożywczych w Laosie wyczerpałam. Ja w każdym razie czuję się wyczerpana i temat zamykam :) Udanych zakupów, gdziekolwiek jesteście!
Zaciekawił mnie fragment "Mięso na na targu jest niewiele tańsze niż mięso w Polsce, dlatego większość Laotańczyków musi się zadowolić podrobami". U mnie, w Kunmingu, podroby są mniej więcej w tej samej cenie, co czyste mięso, a od mięsa droższe są na przykład żeberka - czyli więcej kości niż mięsa. Absolutnie nie powiedziałabym, że biedniejsi jedzą podroby, a bogatsi - mięso, raczej na odwrót - podroby kupują raczej smakosze, ale przede wszystkim ci, którzy mają duuużo wolnego czasu, który mogą poświęcić na obróbkę podrobów - zdecydowanie bardziej czasochłonną niż tą w wypadku zwykłego mięsa.
OdpowiedzUsuńJeśli zaś chodzi o owoce - to zgadzam się, że nie są wcale w Azji takie tanie. Na przykład banany kosztują tutaj, w miejscu pochodzenia, od 4 do 10 złotych za kilogram (w zależności od gatunku), co w porównaniu do cen polskich jest po prostu koszmarną drożyzną. Inna rzecz, że smak mają nieporównywalny.
Podroby też nie są takie tanie, po prostu troszkę tańsze. Inna sprawa, że Laotańczycy podroby uwielbiają. U mnie w szkole dzieci uwielbiają kupować wątróbkę na patyku - taki rodzaj szaszłyków. Inni jedząc rybę, zaczynają od głowy, bo ta przecież jest pyszna no i tłuszcz i wszelakie wnętrzności jedzą oblizując palce :)
UsuńDla mnie z kolei jest zabawnie w druga strone, kiedy to eksperci od Japonii (ktorzy w wiekszosci wcale tu nie byli, lub jesli byli to na tydzien lub dwa) twierdza jak tu jest niesamowicie drogo. No bo jak sie przez 2 tygodnie kupuje jedzenie wylacznie w konbini to faktycznie jest drogo. Ale przeciez tego sie nie robi jak sie tu mieszka.
OdpowiedzUsuńA owocow Ci zazdroszcze!!!
Ach ci specjaliści! ;)
UsuńFajny blog, czytam go, bo wybieram się niebawem.
OdpowiedzUsuńSpecjaliści tego typu pojawiający się rrównież na forach podróżniczych całą swoją wiedzę często czerpią z...forów podróżniczych! Spotkałem parę lat temu "eksperta" z travelbit w realu i okazało się potem, że udzielał mi porad o Birmie nigdy w niej nie będąc. Nie wiedział z kim rozmawia (używa się tam nicków) i nie ujawniłem się do końca. Ostatnim krajem jaki zwiedził ten koleś była NRD:-)
I tu przypomina mi się scenka bodajże z Monty Phytona: dwie emerytki - telefonistki jęczą przez słuchawkę udając sex telefon:-)
Tego typu ekspertów traktuj jak fałszywe sex bomby! Pozrawiam!
Witam Olu:) Czytam Twego bloga od jakiegos czasu, w Wientianie bedziemy z zona w listopadzie zaledwie na 2 dni :) Nie moge sie doczekac :):) Nie brakuje Ci Europy czasami ?:)
OdpowiedzUsuńWitam! W Polsce byłam na wakacje w zeszłym roku, a od kwietnia do sierpnia byłam w Australii - nie Europa, ale też cywilizacja, która, według mnie, jest przereklamowana :) Brakuje rodziny i przyjaciół, ale "Europy" nie :).
UsuńAcha, zapomnialem wpisac, ze podziwiam Twoj spokoj w odpwoiedzi na niektore komentarze:) pozdrawiam z Wysp:)
OdpowiedzUsuńPawel
Dzieki za odpowiedz :) mam pytanie, jak Twoim zdaniem najlepiej dostac sie z Luang Prabang do Wietnamu ? Slyszalem, ze jedyna mozliwosc to powrot do Vientiane, co z kolei spowodowaloby pewnie 10-13 h extra. Moglabys zasugerowac cos alternatywnego ?Dzieki
OdpowiedzUsuńPawel
Nie ma sprawy :) Z Luang Prabang jeżdżą autobusy do Wietnamu, jeden dziennie. Koniecznie kup bilet dzień wcześniej!
UsuńMozesz doradzic, czy warto wziac tabletki na malarie? mam opory, ale bylbym wdzieczny za sugestnie. Ponadto czy moge placic w Laosie bahtami badz dolarami...
Usuńdzieki
Pawel
Ja tabletek na malarię nie biorę, bo w samym Wientianie nie ma malarii. Jak podróżuję też niczego nie biorę. Używam natomiast regularnie repelentów na komary z DEET, które są tu wszędzie dostępne. Można płacić i dolarami i bahtami, ale najlepiej w lokalnej walucie. Jak słyszą dolary, to często zawyżają ceny.
Usuńwow, bomba :) ciesze sie niesamowicie:) Ide wlasnie sie zapytac lekarza czy wziac tabletki na malaria, chociaz jak z zona ogladalismy Wasze zdjecia to az sie nie chce wierzyc, ze problem malaria tam istnieje :):)
OdpowiedzUsuńsuper. wielkie dzieki i juz Ci nie zawracam glowy :):)
OdpowiedzUsuńdaj spokój pieniaczom (biedni ludzie, nie mają lekkiego życia) i ... napisz coś wreszcie, bo jak tam pojadę .... ;))
OdpowiedzUsuńMówisz i masz ;) Pozdrawiam!
UsuńMoglabys podac jakis przepis na potrawe laoska (czy tak sie tworzy przymiotnik?). Z produktow w miare latwo dostepnych i poza Laosem. Dzieki
OdpowiedzUsuńBardzo fajnie napisane. Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńBardzo ciekawie napisane. Jestem pod wielkim wrażaniem.
OdpowiedzUsuń