Wyspy Zielonego Przylądka - Zielone Santo Antao
Santo Antao
Na koniec świata i jeszcze dalej
Na Santo Antao zabiera nas wczesnym popołudniem prom wypływający z portu w Mindelo. Planując naszą podróż wybrałam małą wioskę Pombas, w gminie Paul, położoną nad brzegiem oceanu na północno-wschodniej części wyspy skąd rozpoczyna się trasa do Doliny Paul. Naszym celem był trekking i wyciszenie się z dala od turystów w wiosce, która zdaje się być położona gdzieś na końcu świata....
Promem docieramy do Porto Novo skąd lokalnym busem (aluguer - shared taxi) udajemy się do wioski Pombas w Paul. Kręta droga zachwyca wspaniałymi widokami na ocean z jednej strony i na potężne skaliste góry z drugiej. Tu również nie ma miejsca na zieleń. Nie da się tutaj nie czuć szacunku dla matki natury. Z lewej strony, po horyzont, rozciąga się granatowy ocean, którego potężne fale rozbijają się o kamienny brzeg. Z prawej strony górują nad nami wysokie szczyty oddzielające nas od reszty wyspy.
Meldujemy się w naszym skromnym, ale jakże uroczym pensjonacie. Z naszego pokoju widać ocean, który jest zaledwie kilka metrów dalej. Nigdy nie nocowaliśmy tak blisko wybrzeża! Od oceanu oddziela nas tylko droga. Fale uderzające o kamieniste wybrzeże są tak głośne, że zastanawiamy się, czy nie będziemy mieć problemów z zaśnięciem. Ale do zmroku jeszcze chwila. Udajemy się na spacer po wiosce, gdzie znajdujemy jedną otwartą restaurację, w której okazujemy się być jedynymi klientami. Po średnio smacznym posiłku wracamy do naszego pensjonatu, gdzie relaksujemy się na hamakach popijając zimną Strelę i planując naszą pierwszą wyprawę w kabowerdeńskie góry.
Wioska Pombas w Paul
Nasz pensjonat
Z zewnątrz nie zachęca, ale w środku jest naprawdę przyjemnie
Boisko tuż obok naszego pensjonatu
Wysoko i jeszcze wyżej
Po sytym śniadaniu wyruszamy na wyprawę do kaldery wulkanu Cova. Zaopatrzeni w wodę, bułki i Snickersy ruszamy startując z poziomu morza. Wyprawa okazuje się być o wiele cięższa i dłuższa niż to sobie wyobrażaliśmy. Morderczy trekking jest jednak nagrodzony widokami nie z tej ziemi. Soczyście zielone góry otaczają nas z każdej strony tworząc pejzaż tak cudowny, że wygląda jak namalowany. Zresztą zobaczcie sami, bo brak słów na opisanie tego piękna.
Prowiant na drogę
Cel - kaldera wulkanu Cova
Kaldera wulkanu Cova znajduje się na 1282 metrach, ale trzeba pokonać o wiele większą wysokość jako że trasa nie prowadzi tylko pod górę. Np. będąc na ok. 700 metrach, trzeba zejść w dół na ok. 300. Trekking w obie strony to konieczność pokonania przewyższenia ok. 2500 metrów, na 28 kilometrowej trasie. Cała wyprawa zajęła nam 8,5 godziny. Dodam, że przed wyprawą oboje biegaliśmy regularnie i często chodziliśmy w góry. Jeśli więc jesteście przygotowani fizycznie, to ten trekking może okazać się najpiękniejszy jaki w życiu zrobicie. Tak było w naszym przypadku. Oczywiście jest też prostsza opcja: wyjazd do kaldery wulkanu taksówką i zejście pieszo. Tak robią wszyscy turyści (też się można męczyć!), więc nasza wyprawa wprawiała w osłupienie nawet lokalnych. Zresztą z nieukrywaną dumą opowiadaliśmy o naszym osiągnięciu!
Na spacer z pieskiem
Następnego dnia (pomimo gigantycznych zakwasów) postanawiamy udać się pieszo do miasteczka Ribeira Grande, a następnie do Ponta do Sol. Już od wyjścia z pokoju mamy lokalnego towarzysza - jednego z psów należących do właścicielki pensjonatu. Czteronożny przyjaciel szybko dostaje od nas nowe imię - Pieseł. Drogę do Ponta do Sol można oczywiście pokonać łapiąc jednego z wielu busików kursujących bardzo często na tej trasie. My jednak chcemy się trochę zmęczyć. Po za tym widoki z pieszej wędrówki są nie do porównania, o czym bardzo szybko się przekonujemy. Niezwykle malownicza trasa prowadzi nas najpierw do Sinagogi, gdzie zatrzymujemy się przy ruinach dawnej osady żydowskiej. Tu też znajdujemy malutki bar, którego położenie jest absolutnie niezwykłe. Nie możemy nie zrobić przerwy na butelkę Streli w takich okolicznościach natury!
Z "naszym" pieskiem
Sinagoga - ruiny osady
Sam bar jak widać skromny
Ale widoki z baru są spektakularne
A słychać tylko szum oceanu...
Dalej wraz z wiernym Piesełem, który nie opuszcza nas ani na krok, udajemy się do Ribeira Grande. Okazuje się ono interesującym miasteczkiem z kabowerdeńską duszą. Tutaj też udaje nam się znaleźć lokalną knajpkę, w której serwują tylko jeden posiłek dnia. Ale cóż to jest za uczta! Nie dość, że bardzo tanio, to jeszcze niesamowicie pysznie! Syci i zadowoleni ruszamy do Ponta do Sol. Miasteczko zdaje się być bardziej rozwinięte niż to co widzieliśmy do tej pory ma Santo Antao. Ma bardziej rozbudowaną bazę noclegową, są knajpki i sklepy. Wzbudzamy niezłą ciekawość kiedy przechadzając się ulicą wataha psów zaczyna głośno ujadać na naszego Pieseła. Nie da się ukryć, że pies jest z nami. Zmywamy się szybko z tej ulicy uciekając od niezadowolonych spojrzeń turystów i lokalnych. W końcu znajdujemy spokojne miejsce ze świetną knajpą. Tu Pieseł może bezpiecznie na nas czekać. Wypijamy kawkę w knajpce z widokiem za milion dolarów. Kiedy opuszczamy kawiarenkę Pieseł merda ogonem z radości. Dokąd dalej moi wspaniali ludzie? Zdaje się nas pytać. I tu stajemy przed dylematem. Robi się późno, a my jesteśmy już zmęczeni, więc chcemy wracać busem. Ale co z psem? Weźmiemy go ze sobą, proponuję. No co ty! Nie sądzę, żeby się zgodzili. A nawet jeśli, co jak się zesika albo gorzej? Pyta Paweł. Ale tak go po prostu tu zostawimy? Słuchaj, myślisz, że on pierwszy raz się tak wybrał? Na pewno już tu był i znajdzie drogę z powrotem. Nic mu nie będzie. Argumenty Pawła w końcu do mnie przemawiają, choć widzę, że tak naprawdę sam się też waha. Ostatecznie zostawiamy Peseła i wracamy do domu. Tak, mamy wyrzuty. Przez cały wieczór. Oby jutro wrócił.
Droga z Pombas do Sol w obrazkach
Jak piłka wypadnie poza ogrodzenie....
Nieliczne zabudowania po drodze są tak biedne, że aż serce się kraja
Takie widoki za to rozpieszczają
Pieseł
Z jednej strony ocean, a z drugiej góry
Ponta do Sol
Za górami, nad klifami...
Nie wrócił, rzucam rankiem do Pawła. Powinniśmy byli go zabrać ze sobą... Oj tam, na pewno się znajdzie, nie martw się, uspokaja mnie. Po śniadaniu, po rozmowie z właścicielką pensjonatu (nic jej nie wspominamy o zaginięciu psa) decydujemy udać się na trekking starą drogą łączącą Ribeira Grande i Porto Novo, a następnie do wioski Fontainhas, która znajduje się niedaleko od Ponta do Sol.
Do Ribeira Grande łapiemy stopa. Podwozi nas Kabowerdeńczyk, który 45 mieszkał w Luksemburgu. Dalej udajemy pieszo, gdzie tylko co jakiś czas mijają nas pojedyncze samochody. Widoki są tak niesamowite, że jazda samochodem byłaby wielką stratą. Jesteśmy, po raz kolejny, zachwyceni!
To miejsce całkowicie nas pochłonęło!
Po przebyciu ok. 12 kilometrów, w okolicy Corda, postanawiamy łapać stopa z powrotem do Ribeira. Bo o ile trekking pod górę (na wysokość ponad 1000 metrów) nie sprawił nam trudności, to schodzenie w dół jest, zwłaszcza dla mnie, zbyt bolesne. Zakwasy z wycieczki do wulkanu zdają się być jeszcze gorsze niż wczoraj. Szczęście nam sprzyja. Do miasteczka zabiera nas starsza para z Belgii, która jedzie wynajętym samochodem z kierowcą. Jest nam niezwykle miło. Opowiadamy o naszym krótkim pobycie w Brukseli, a potem rozmowa schodzi na temat sytuacji politycznej w Polsce. Starszy Belg mówi nam, że z przykrością i strachem patrzy na to co się dzieje w naszym kraju. Nie możemy się z nim nie zgodzić...
Z Ribeira do Ponta do Sol docieramy busem (aluguer), a potem pieszo pod górę udajemy się do Fontainhas, gdzie po raz kolejny spektakularne widoki karmią nasze zmysły do syta. Droga do Fontainhas prowadzi najpierw wzdłuż dramatycznej, klifowej linii brzegowej, a następnie wgłąb lądu między górami. Nie możemy się nadziwić niesamowitemu położeniu wioski. Santo Antao po raz kolejny skrada nasze serca.
Przepięknie położone miasteczko Ponta do Sol
W drodze do Fontainhas
Fontainhas
Co dalej?
Jutro powrót promem na Sao Vincente i lot na Sal, gdzie mamy spędzić ostatnie 4 dni naszej wyprawy. Wieczorem mamy już wszystko zaplanowane. Zaprzyjaźniona właścicielka pensjonatu pomaga nam w zorganizowaniu transportu do Porto Novo. Rankiem jednak nie wszystko przebiega tak jak chcieliśmy ...
CDN.
Ten i pozostałe wpisy z Cabo Verde dedykuje Pawełkowi, który nagle zakończył swoją podróż przez życie. Byłeś najlepszym przyjacielem, kochającym partnerem, wspaniałym kompanem w podróży i moją bratnią duszą. Świat Cię stracił, ja Cię straciłam, ale w zapisanych tu wspomnieniach ze wspólnych podróży będziesz żył na zawsze.
Pawełek
Informacje praktyczne:
Jak dostać się na Santo Anao:
Najpierw z Sal na Sao Vincente (na tej trasie kursują linie Binter Canarias). Następnie z Sao Vincente płynęliśmy promem na Santo Antao (nie ma lotniska na wyspie!).
Bilet na prom z Mindelo do Porto Novo kosztuje 800 escudos w jedną stronę. Prom odpływa o 9 i o 14. Bilety najlepiej kupić dzień wcześniej. Z Porto Novo do Mindelo rankiem są dwa kursy o 9 i 10 (nie pamiętam, czy są też popołudniu).
Nocowaliśmy w Black Mamba. Przyjemny pensjonat z restauracją. Właścicielka chętnie Wam doradzi co warto w okolicy zobaczyć. W cenie jest bardzo dobre śniadanie (z wyjątkiem ziołowej herbaty!). Świetna baza wypadowa na trekking. No i ten szum morza!!! Polecam.
Cena podróżny busem z Pombas w Paul do Ribeira Grande to 50 escudos, do Ponta do Sol 150 escudos, a do Porto Novo 300.
Restauracje, czyli gdzie dobrze zjeść na Santo Antao:
Pombas w Paul:
Najlepszą kolację jedliśmy w Casa Maracuja. Ceny są umiarkowane, a jedzenie pyszne. W restauracji jest darmowy wi-fi.
W pensjonacie Black Mamba jest całkiem dobra pizzeria. Pizza jest prosto z pieca. Jedliśmy dwukrotnie i bardzo nam smakowała!
Menu
Nie polecam restauracji Atlantico - zjedliśmy tam pierwszy nasz posiłek na wyspie i był zupełnie bez smaku. Całe szczęście poprosiliśmy o sos chilli (domowej roboty) i było wtedy zjadliwe.
Ribeira Grande:
Wspaniały i tani lunch jedliśmy w Bar Restaurante Taky Tala. Daniem dnia była fasolka z mięsem i ryżem. Pychota za jedyne 250 escudos! Kawa z mlekiem kosztuje 80 escudos. Nie znajdziecie tej knajpki na Google Maps, ale warto zapytać lokalnych!
Tyle jedzenia, że nie mogliśmy dojeść!
Drugi pyszny posiłek zjedliśmy w Bar Restaurante Mada. Wzięliśmy dwa różne dania dnia i oba były pyszne (jedno z owocami morza). Każde kosztowało 400 escudos. Aby znaleźć tę restaurację, również musicie popytać mieszkańców. Nam bardzo smakowało!
Ponta do Sol:
W Ponta nie mieliśmy okazji zakosztować jedzenia, ale wypiliśmy tanią kawę w O Veleiro. Ze stolików na tarasie jest przepiękny widok na ocean.
Piwo Strela lub Super Bock (małe) kosztuje 120-130 escudos w knajpach.
WSKAZÓWKA: Jeśli lubicie jedzenie na ostro, to proście o sos chilli (jest wspaniały na wyspach) - picante w lokalnym języku.
Ooo faktycznie wygląda jak koniec świata. Aż mi tchu brakło podczas oglądania tych widoków! Zwłaszcza te rozbijające się oceaniczne fale... Bajka :)
OdpowiedzUsuńAle faktycznie widać biedę w tych domkach. Przykre takie lepianki, jakby zbudowane z tego, co się akurat znalazło.
Bardzo Was podziwiam, bo ja bym pewnie była wśród tych turystów wjeżdżających taksówką. Chociaż, chyba nawet nie powinnam się tym "chwalić" ;)
Ściskam ciepło!
Faktycznie jak koniec świata... Widoki takie, że aż zapiera dech w piersi! Góry są piękne, ale ja mam słabość do mórz i oceanów, dlatego te fale mnie zachwyciły doszczętnie.
OdpowiedzUsuńFaktycznie, od tym domeczków aż bije bieda. Przykre takie lepianki, jakby zbudowane z tego, co akurat udało się gdzieś tam znaleźć.
Podziwiam Was bardzo za ten trekking. Ja pewnie byłaby wśród tych turystów, którzy wjeżdżają taksówką, bo kondycyjnie bym nie wytrzymała. Chociaż, w sumie nie powinnam się chyba tym chwalić ;)
Pozdrawiam ciepło!
Dzięki i pozdrawiam również :)
UsuńSuper wyprawa:)
OdpowiedzUsuńDzięki!
UsuńDzięki! Rzeczywiście, podróż była cudowna! :)
OdpowiedzUsuń