Z Polski do Azji drogą lądową - Budapeszt
Cofamy się do pięknych, ciepłych letnich dni, kiedy wyruszyliśmy na ponad 3 tygodniową wyprawę na południowy wschód Europy, a właściwie aż do Azj. Plan był aby od mojej miejscowości (Nowego Targu) aż do Istambułu dotrzeć drogą lądową. Skąd wziął się pomysł? Chyba od wpatrywania się w mapę (co z resztą bardzo często robię i lubię...).
Pierwszym przystankiem jest Budapeszt, do którego docieramy po 7 godzinach jazdy autobusem. Zaczyna się od drobnych kłopotów metrze. Wszystko wydaje się bardzo proste - kupujemy bilety w maszynie i schodzimy z nimi na dół. Wsiadamy do metra i.... Zaraz, zaraz... gdzie tu się kasuje bilety?? Siedzimy dosyć nerwowo, bo wiemy, że coś zawaliliśmy. Po wyjściu z metra okazuje się, że są bramki, w których się kasuje bilety. Nie mam pojęcia jak przez nie przeszliśmy bez kasowania....
Następny dzień to intensywne zwiedzanie w ogromnym upale. Naturalnie pierwsze kroki kierujemy pod gmach parlamentu. Nie bez powodu jest na pierwszym miejscu wśród atrakcji w Budapeszcie - wygląda naprawdę wspaniale.
Tuż dalej zatrzymujemy się przy Butach na brzegu Dunaju, które upamiętniają ofiary Holokaustu. W ostatnich latach II Wojny Światowej, to tutaj żydzi zostali rozstrzelani przez strzałokrzyżowców. Po tej tragicznej masakrze, pozostały jedynie buty, a ciała wrzucono do Dunaju, który był wówczas nazywany Czerwonym Dunajem. Buty na brzegu Dunaju robią wrażenie. Ten oryginalny i wymowny pomnik jest dosyć nowy, bo powstał zaledwie kilkanaście lat temu. Odsłonięcia dokonano 6 kwietnia 2005 roku.
Następnie kierujemy w stronę Mostu Łańcuchowego (Szecheneyi Chain Bridge), aby z Pesztu udać się do Budy.
Druga część miasta zachwyca. Wspaniała Baszta Rybacka (Fisherman's Bastion) z genialnym widokiem na Peszt, piękny Zamek Królewski, jeden z najbardziej znanych kościołów węgierskich Kościół Macieja (Matthias Church) oraz urocza fontanna Matthias Fountain znajdują się bardzo blisko siebie. Jest sporo turystów, ale wystarczy wyjść odrobinę dalej i robi się zupełnie pusto. Zostawiając turystów w tyle, idziemy na spacer i podziwiamy wpsaniałe widoki. Jest pięknie. Zakochujemy się w Budapeszcie jeszcze bardziej.
Wracając do Pesztu, idziemy w kierunku Bazyliki Św. Stefana. Po 13 kilometrach pieszej wycieczki nie mamy siły wschodzić do środka. Jest godzina 16 i żar leje się z nieba. Wracamy do pokoju zregenerować siły. Wieczorkiem spacer na miasto nad Dunaj i podziwianie rozświetlonego Budapesztu z zielonego Mostu Wolności.
Kolejny dzień zabiera nas w nowe piękne miejsca. Znów udajemy się do Budy, gdzie wdrapujemy się na Wzgórze Gellerta o wysokości 235 metrów. Choć nie jest wysoko, trochę się można zmęczyć, gdy na zewnątrz panuje 35 stopni. Ukrop, ale jaki widok! Coś wspaniałego - widoki są cudowne, a ogromne upały chyba odstraszyły część turystów, bo poruszamy się swobodnie i nie ma tłumów. Spacerujemy wzdłuż murów cytadeli napawając się pięknem tego miejsca. Później doczytuję, że Góra Gellerta ma specyficzny mikroklimat i od jednej strony porośnięta drzewami figowymi przypomina takie kraje jak Maroko czy Tunezja z powodu dużego nasłonecznienia, a drugiej strony porośnięta roślinnością sub-alpejską przypomina kraje skandynawskie. Na miejscu warto zaglądnąć do ciekawej kaplicy, która zbudowana została we wnętrzu jaskini (Gellert Hill Cave).
Popołudnie i wieczór spędzamy w nietypowym miejscu - Muzeum Pinballu. Podobno muzeum to jest największym interaktywnym muzeum w Europie. Oldschoolowych maszyn do gier jest aż 130! Wśród nich są takie antyczne perełki jak np. stół do hokeja z 1920, a najstarszy flipper pochodzi z 1947 roku. Miejsce to ma niepowtarzalny nostalgiczny klimat i jedno jest pewne - dnia Wam nie starczy, aby wypróbować wszystkie maszyny. My po obiedzie wracamy i gramy dalej :)
Ostatni dzień w Budapeszcie postanawiamy spędzić relaksując się w Łaźni Gellert. Upały nie odpuszczają, więc z radością witamy baseny. Łaźni w Budapeszcie nie brakuje, by decydujemy się na Gellert z jednego powodu. Będąc fanami dokumentów podróżniczych z Michaelem Palinem, nie możemy przejść obok łaźni, w której on sam wypoczywał! Do dziś pamiętam, jak komentował łaźnię, która przypomina wnętrze katedry. I choć od tamtej pory minęło wiele lat i łaźnia lata świetności ma już dawno za sobą, nadal jest bardzo interesującym miejscem z duchem przeszłości, w której musiała być pożądanym luksusem. Łaźnie powstały między 1912 - 1918 rokiem. Za rok stuletnia rocznica?
Na stacji kolejowej odbieramy bilety na pociąg do Nowego Sadu. Przed nami Serbia!
CDN.
Praktyczne informacje:
Nocleg - zatrzymaliśmy się w Ca Plane Pour Moi. W dużym apartamencie, w którym mieliśmy swój pokój, resztę (kuchnie, dwie łazienki i salon) dzieliśmy z innymi gośćmi, którzy byli w pozostałych dwóch pokojach. Mieszkanie było fajne, ale nie polecam na upały. Nigdzie nie ma klimatyzacji, ani nawet wiatraków. Nocą musieliśmy mieć okno otwarte, co wiązało się z dużym hałasem przez całą noc (kamienica stoi zaraz przed skrzyżowaniem ze światłami). W mieszkaniu jest jeden mniejszy pokój z oknami od strony podwórka.
Transport międzynarodowy - Do Budapesztu pojechaliśmy Polskim Busem - bilety wcześniej rezerwowane mogą być bardzo tanie, więc warto planować z dużym wyprzedzeniem.
Transport w mieście - Po Budapeszcie poruszaliśmy się metrem. Można kupować jednorazowe bilety w maszynach w stacjach metra za 350 HUF. Można kupić blok 10 biletów za 3000 HUF (oszczędzamy 50 HUF) lub karnety. 24-godzinny karnet kosztuje 1650 HUF, 72-godzinny 4150 HUF, a 7-dniowy 4950 HUF. My głównie chodziliśmy (kilkanaście kilometrów dziennie!), więc kupowaliśmy bilety jednorazowe w razie potrzeby. Warto też wspomnieć o Budapest Cards, które uprawniają nas nie tylko do darmowego transportu publicznego, ale również do darmowych wstępów do wielu muzeów czy galerii oraz zniżek do wielu innych atrakcji. Przy dobrym planowaniu można sporo oszczędzić. 24-hour Budapest Card - 19 EUR, 48-hour - 29 EUR, 72-hour - 37 EUR, 96-hour - 49 EUR, 72-hour Junior Budapest Card - 30 EUR (dla dzieci w wieku od 6-18).
Jedliśmy:
Bardzo dobre, ale nietanie śniadanie w Meatology. Za śniadanie (bez napoju) zapłaciliśmy 1800 HUF. Restauracja również serwuje wiele rodzajów hamburgerów, które też nie są tanie, bo ceny dochodzą nawet do 5000 HUF.
Dobrą i tanią kolację w Lokal Korner. Malutka knajpeczka a bardzo dobrą pizzą. Piwo kosztuje 650 HUF.
Piwo piliśmy w:
For Sale Pub - nie najtańszy, ale bardzo interesujący. Wszędzie są darmowe orzeszki ziemne, którymi się wszyscy zajadają. Łupinki rzuca się na ziemię (jest ich pełno :)). Co więcej, wszędzie (na suficie i ścianach) wiszą kartki For Sale, oraz kartki z podpisami podróżnych - my swoją też zostawiliśmy. Bardzo nam się podobało. Podobno jedzenie też jest pyszne.
Trapez Pub - przesympatyczny pub. Bardzo fajnie urządzony i przytulny, tylko z jakiegoś dziwnego powodu był prawie pusty. Byliśmy za wcześnie, za późno? Ceny bardzo przystępne.
Tuk-Tuk Bar - niewielki elegancki bar w stylu retro. Wybrałam to miejsce chyba ze względów sentymentalnych. Nie było tanio, ale był tuk-tuk na zewnątrz i tajskie piwo Singha :)
Pierwszym przystankiem jest Budapeszt, do którego docieramy po 7 godzinach jazdy autobusem. Zaczyna się od drobnych kłopotów metrze. Wszystko wydaje się bardzo proste - kupujemy bilety w maszynie i schodzimy z nimi na dół. Wsiadamy do metra i.... Zaraz, zaraz... gdzie tu się kasuje bilety?? Siedzimy dosyć nerwowo, bo wiemy, że coś zawaliliśmy. Po wyjściu z metra okazuje się, że są bramki, w których się kasuje bilety. Nie mam pojęcia jak przez nie przeszliśmy bez kasowania....
Następny dzień to intensywne zwiedzanie w ogromnym upale. Naturalnie pierwsze kroki kierujemy pod gmach parlamentu. Nie bez powodu jest na pierwszym miejscu wśród atrakcji w Budapeszcie - wygląda naprawdę wspaniale.
Tuż dalej zatrzymujemy się przy Butach na brzegu Dunaju, które upamiętniają ofiary Holokaustu. W ostatnich latach II Wojny Światowej, to tutaj żydzi zostali rozstrzelani przez strzałokrzyżowców. Po tej tragicznej masakrze, pozostały jedynie buty, a ciała wrzucono do Dunaju, który był wówczas nazywany Czerwonym Dunajem. Buty na brzegu Dunaju robią wrażenie. Ten oryginalny i wymowny pomnik jest dosyć nowy, bo powstał zaledwie kilkanaście lat temu. Odsłonięcia dokonano 6 kwietnia 2005 roku.
Następnie kierujemy w stronę Mostu Łańcuchowego (Szecheneyi Chain Bridge), aby z Pesztu udać się do Budy.
Druga część miasta zachwyca. Wspaniała Baszta Rybacka (Fisherman's Bastion) z genialnym widokiem na Peszt, piękny Zamek Królewski, jeden z najbardziej znanych kościołów węgierskich Kościół Macieja (Matthias Church) oraz urocza fontanna Matthias Fountain znajdują się bardzo blisko siebie. Jest sporo turystów, ale wystarczy wyjść odrobinę dalej i robi się zupełnie pusto. Zostawiając turystów w tyle, idziemy na spacer i podziwiamy wpsaniałe widoki. Jest pięknie. Zakochujemy się w Budapeszcie jeszcze bardziej.
Wracając do Pesztu, idziemy w kierunku Bazyliki Św. Stefana. Po 13 kilometrach pieszej wycieczki nie mamy siły wschodzić do środka. Jest godzina 16 i żar leje się z nieba. Wracamy do pokoju zregenerować siły. Wieczorkiem spacer na miasto nad Dunaj i podziwianie rozświetlonego Budapesztu z zielonego Mostu Wolności.
Baszta Rybacka
Kościół Macieja
Matthias Fountain
Bazylika Św. Stefana
Kolejny dzień zabiera nas w nowe piękne miejsca. Znów udajemy się do Budy, gdzie wdrapujemy się na Wzgórze Gellerta o wysokości 235 metrów. Choć nie jest wysoko, trochę się można zmęczyć, gdy na zewnątrz panuje 35 stopni. Ukrop, ale jaki widok! Coś wspaniałego - widoki są cudowne, a ogromne upały chyba odstraszyły część turystów, bo poruszamy się swobodnie i nie ma tłumów. Spacerujemy wzdłuż murów cytadeli napawając się pięknem tego miejsca. Później doczytuję, że Góra Gellerta ma specyficzny mikroklimat i od jednej strony porośnięta drzewami figowymi przypomina takie kraje jak Maroko czy Tunezja z powodu dużego nasłonecznienia, a drugiej strony porośnięta roślinnością sub-alpejską przypomina kraje skandynawskie. Na miejscu warto zaglądnąć do ciekawej kaplicy, która zbudowana została we wnętrzu jaskini (Gellert Hill Cave).
Przed wejściem do kapliczki w jaskini (nowe buty do zwiedzania to nie jest dobry pomysł ;))
Popołudnie i wieczór spędzamy w nietypowym miejscu - Muzeum Pinballu. Podobno muzeum to jest największym interaktywnym muzeum w Europie. Oldschoolowych maszyn do gier jest aż 130! Wśród nich są takie antyczne perełki jak np. stół do hokeja z 1920, a najstarszy flipper pochodzi z 1947 roku. Miejsce to ma niepowtarzalny nostalgiczny klimat i jedno jest pewne - dnia Wam nie starczy, aby wypróbować wszystkie maszyny. My po obiedzie wracamy i gramy dalej :)
Szaleństwo widać w oczach
Ostatni dzień w Budapeszcie postanawiamy spędzić relaksując się w Łaźni Gellert. Upały nie odpuszczają, więc z radością witamy baseny. Łaźni w Budapeszcie nie brakuje, by decydujemy się na Gellert z jednego powodu. Będąc fanami dokumentów podróżniczych z Michaelem Palinem, nie możemy przejść obok łaźni, w której on sam wypoczywał! Do dziś pamiętam, jak komentował łaźnię, która przypomina wnętrze katedry. I choć od tamtej pory minęło wiele lat i łaźnia lata świetności ma już dawno za sobą, nadal jest bardzo interesującym miejscem z duchem przeszłości, w której musiała być pożądanym luksusem. Łaźnie powstały między 1912 - 1918 rokiem. Za rok stuletnia rocznica?
Na stacji kolejowej odbieramy bilety na pociąg do Nowego Sadu. Przed nami Serbia!
CDN.
Praktyczne informacje:
Nocleg - zatrzymaliśmy się w Ca Plane Pour Moi. W dużym apartamencie, w którym mieliśmy swój pokój, resztę (kuchnie, dwie łazienki i salon) dzieliśmy z innymi gośćmi, którzy byli w pozostałych dwóch pokojach. Mieszkanie było fajne, ale nie polecam na upały. Nigdzie nie ma klimatyzacji, ani nawet wiatraków. Nocą musieliśmy mieć okno otwarte, co wiązało się z dużym hałasem przez całą noc (kamienica stoi zaraz przed skrzyżowaniem ze światłami). W mieszkaniu jest jeden mniejszy pokój z oknami od strony podwórka.
Transport międzynarodowy - Do Budapesztu pojechaliśmy Polskim Busem - bilety wcześniej rezerwowane mogą być bardzo tanie, więc warto planować z dużym wyprzedzeniem.
Transport w mieście - Po Budapeszcie poruszaliśmy się metrem. Można kupować jednorazowe bilety w maszynach w stacjach metra za 350 HUF. Można kupić blok 10 biletów za 3000 HUF (oszczędzamy 50 HUF) lub karnety. 24-godzinny karnet kosztuje 1650 HUF, 72-godzinny 4150 HUF, a 7-dniowy 4950 HUF. My głównie chodziliśmy (kilkanaście kilometrów dziennie!), więc kupowaliśmy bilety jednorazowe w razie potrzeby. Warto też wspomnieć o Budapest Cards, które uprawniają nas nie tylko do darmowego transportu publicznego, ale również do darmowych wstępów do wielu muzeów czy galerii oraz zniżek do wielu innych atrakcji. Przy dobrym planowaniu można sporo oszczędzić. 24-hour Budapest Card - 19 EUR, 48-hour - 29 EUR, 72-hour - 37 EUR, 96-hour - 49 EUR, 72-hour Junior Budapest Card - 30 EUR (dla dzieci w wieku od 6-18).
Jedliśmy:
Bardzo dobre, ale nietanie śniadanie w Meatology. Za śniadanie (bez napoju) zapłaciliśmy 1800 HUF. Restauracja również serwuje wiele rodzajów hamburgerów, które też nie są tanie, bo ceny dochodzą nawet do 5000 HUF.
Dobrą i tanią kolację w Lokal Korner. Malutka knajpeczka a bardzo dobrą pizzą. Piwo kosztuje 650 HUF.
Piwo piliśmy w:
For Sale Pub - nie najtańszy, ale bardzo interesujący. Wszędzie są darmowe orzeszki ziemne, którymi się wszyscy zajadają. Łupinki rzuca się na ziemię (jest ich pełno :)). Co więcej, wszędzie (na suficie i ścianach) wiszą kartki For Sale, oraz kartki z podpisami podróżnych - my swoją też zostawiliśmy. Bardzo nam się podobało. Podobno jedzenie też jest pyszne.
Trapez Pub - przesympatyczny pub. Bardzo fajnie urządzony i przytulny, tylko z jakiegoś dziwnego powodu był prawie pusty. Byliśmy za wcześnie, za późno? Ceny bardzo przystępne.
Tuk-Tuk Bar - niewielki elegancki bar w stylu retro. Wybrałam to miejsce chyba ze względów sentymentalnych. Nie było tanio, ale był tuk-tuk na zewnątrz i tajskie piwo Singha :)
Komentarze
Prześlij komentarz