Z Polski do Azji drogą lądową - Park Narodowy Tara


 Z Belgradu do Parku Narodowego Tara

Problemy z dotarciem do Parku Narodowego Tara zaczynają się już na dworcu w Belgradzie. Wiedziałam, że jest autobus ze stolicy do Tary, sprawdziłam. Czego jednak nie wiedziałam, to to, że ów autobus w niedzielę nie jedzie...Do pokonania mamy około 200 kilometrów - daleko niedaleko... Stoimy z plecakami na dworcu nie bardzo wiedząc co robić. Całe szczęście przesympatyczna pani z okienka mówi, że może jest inny sposób. Swoją drogą, ile razy spotkaliście wspaniałych i uprzejmych pracowników kas biletowych na dworcu? Od pani w pracującej na dworcu w Belgradzie można by się wiele nauczyć... Proponuje nam autobus do miasta Uzice, skąd mamy kolejny autobus do miejscowości Bajina Basta. Jest tylko jeden problem. Do Uzic mamy dojechać dokładnie o tej samej godzinie, o której wyjeżdża autobus do BB. Czy zdążymy? Może tak, może nie. Nie mamy jednak wyjścia i kupujemy bilety. Jedziemy.
Po drodze cały czas zerkamy na mapę i kontrolujemy czas. Jest nerwowo. Bardzo nerwowo. Do Uzic docieramy na 2 minuty przed odjazdem naszego autobusu, więc biegiem przedzieramy się do wyznaczonego stanowiska. Sukces, udało się! Teraz bez nerwów do Bajiny Basty. Jesteśmy prawie na miejscu. Prawie bo w BB okazuje się, że nie mamy czym przejechać ostatnie 10 kilometrów. Z pomocą przychodzi para, od której mamy wynająć mieszkanie. Na wieść o naszych kłopotach, postanawiają przyjechać po nas swoim samochodem. Jak miło! Serbowie po raz kolejny okazują się być cudownie pomocnymi ludźmi. Nie tylko zabierają nas na miejsce pokazując pobliski sklep i restaurację, ale też witają nas kieliszkiem alkoholu domowej roboty.

Stopem przez Serbię - po raz pierwszy

Następna dnia budzimy się bardzo podekscytowani, bo w końcu udamy się na mały trekking. Jest tylko jeden malutki problem. Mieszkamy praktycznie w lesie w jakiejś wioseczce, która chyba nawet nie ma nazwy, albo przynajmniej my jej nie znamy. Wiemy tylko, że znajdujemy się 10 kilometrów na południe od Bajiny Basty. Nie ma stąd żadnego transportu do miejscowości Mitrovac, gdzie mamy rozpocząć pieszą wędrówkę. Pozostaje jedno - podróż stopem. Przyznam się, że stopem jechałam może ze 2 razy w życiu, w Laosie. Gdzieś czytając w sieci o Serbii, ktoś na swoim blogu opisywał podróż stopem przez Serbię i pamiętałam, że łatwo nie było. Ale będąc w dobrym nastroju pełnym pozytywnych myśli staję pewnie na drodze (padło oczywiście na mnie, a Paweł się usunął w cień). Nadjeżdża pierwszy samochód, wyciągam rękę z kciukiem i.... samochód się zatrzymuje! Nie wierzymy własnemu szczęściu. Łatwo poszło!

Punkt widokowy Banjska Stena

W Motrovacu odnajdujemy początek szlaku i stajemy przed wyborem dwóch tras. Niewiele się namyślając wybieramy tę dłuższą. Do pokonania mamy 10 kilometrów. Szlak prowadzi nas przez łąkę porośniętą ponad metrowymi trawami i krzakami. Dalej przez las, gdzie szybko tracimy orientację. Niby podążamy za znakami wymalowanymi na drzewach, ale coś jest nie tak. Te same znaki prowadzą w dwie strony. Idziemy pod górę. Znaki znikają i nie wiemy którędy iść. Może jednak trzeba było iść w dół? Zawracamy. Tym razem szlak prowadzi nas do drogi asfaltowej. Też nie tędy. Gdzie iść? Zerkamy na mapę w telefonie i z jej pomocą odnajdujemy szlak ukryty między drzewami. Jak się okazuje pomyliliśmy znaki na drzewach, bo któż zauważy, że czerwona kropka w białej otoczce staje się nagle czerwoną kropką i wcale nie jest oznaczeniem szlaku. Oops. Idąc już w dobrym kierunku i tak udaje nam się zejść ze szlaku jeszcze 2 razy. Nie możemy się nadziwić jak kiepskie są oznaczenia, a przecież mamy jakieś doświadczenie, bo od 3 miesięcy intensywnie chodzimy po Tatrach. Niemniej jednak, po małym obejściu, gdzie musieliśmy nadrobić drogi ze względu na groźnie wyglądającego szczekającego psa, w końcu docieramy do celu. Punk widokowy Banjska Stena wprawia nas w osłupienie. Choć widziałam wcześniej zdjęcia w internecie, nie wierzę, że tak piękne miejsce może istnieć i nie jest jeszcze zadeptane przez tłumy turystów. Jesteśmy tylko my. Nie do wiary! Wciągamy spakowane kanapki i zjadamy lunch w jednym z najpiękniejszych zakątków Serbii.





Stopem przez Serbię - po raz drugi i trzeci

Z powrotem łapiemy znów stopa i po raz drugi zatrzymuję pierwsze nadjeżdżające auto - to musi być coś więcej niż kolejny łut szczęścia!

W przedostatni dzień w Serbii chcemy się udać do Mokrej Góry. Szczęście znów nam sprzyja, bo  zaledwie kilku minutach udaje nam się złapać stopa. Nie tylko mamy transport, ale i doskonałe towarzystwo 3 emerytów, Serba, Czarnogórca i Chorwata. Dowiadujemy się, że znają się jeszcze sprzed rozpadu Jugosławii, a dwóch z nich na stałe mieszka w Australii. Panowie zabawiają nas ciekawymi historiami i po drodze proponują krótki przystanek w małej wiosce, gdzie odwiedzamy dom zmarłego proroka i słuchamy miejscowych legend z przymrużeniem oka.

Wioska Kusturicy - na planie filmowym

W Mokrej Górze najpierw udajemy się do filmowej Wioski Kusturicy. Drvengrad, czyli drewniane miasto zostało zbudowane w 2000 roku na potrzeby filmu "Życie jest cudem". Obecnie wioska jest otwarta dla turystów, którzy mogą skorzystać z restauracji, spa, czy hotelu. Nam sama wioska i otaczająca przyroda przypomina widoki z naszego uroczego Podhala.






Szargańska Ósemka - zabytkowa kolejka

Po krótkim spacerze przez Wioskę Kusturicy, udajemy się na stację kolejową. Nie jest to jednak zwyczajna stacja. Odjeżdża z niej zabytkowa kolejka wąskotorowa, Szargańska Ósemka. Kolejka zabiera nas na prawie dwugodzinną przejażdżkę przez góry (15 kilometrów w jedną stronę). Na trasie przejeżdżamy przez 22 tunele i 5 mostów. Najdłuższy tunel "Aleksander I" ma długość 1668.85 metra, a najdłuższy most 44.30 ma metry. Świetna zabawa, zwłaszcza dla dzieci. My też się dobrze bawimy, bo widoki chwilami naprawdę rozpieszczają. Choć widoku z Banjska Stena nic chyba długo nie pobije...





Jaka jest Serbia?


Następnego dnia opuszczamy Serbię, ale wiemy, że jest to kraj, do którego wrócimy. Wspaniali ludzie, pyszne jedzenie, piękne miasta i góry oraz bardzo niskie ceny są receptą na udane wakacje.  Na tej recepcie śmiało wypisujemy dużymi literami - SERBIA. Nowy Sad był uroczo klimatyczny, Belgrad był ogromny i pełen wspaniałych niespodzianej, a Park Narodowy Tara po prostu nas oczarował. Czytacie czasami o pięknych miejscach, które stają się z roku na rok coraz bardziej popularne i myślcie: szkoda, że nie pojechałem/am kiedy jeszcze nie było turystycznie, kiedy nie było komercyjnie, kiedy było niedrogo...? Myślę, że to doskonały czas na odkrywanie Serbii, bo jestem pewna, że przyjdzie czas,  kiedy stanie się dużo bardziej popularna. Szkoda czekać!

Z Tary jedziemy do Niszu, gdzie łapiemy autobus do Bułgarii, Następny przystanek Sofia!
Cdn.

Informacje praktyczne:


Nocleg w Parku Narodowym Tara - Spaliśmy w Apartments Petkovic (10 km od Bajiny Basty i 8 od Mokrej Góry). Polecam!

Szargańska Ósemka - Kolejka odjeżdża o o 10:30, 13:30 i 16:10. Cena dla dorosłych to 600 dinarów, a dla dzieci między 6 a 14 rokiem życia, 300 dinarów. W sezonie warto kupić bilet dzień wcześniej,  bo my przyszliśmy na 13, a bilety kupiliśmy dopiero na 16:10.

Wioska Kusturicy - Bilet wstępu kosztuje 250 dinarów.

Restauracje w Tarze:

Regularnie jedliśmy w Ресторан Јеремичак - Тара, która znajdowała się jakieś 5 minut od naszego wynajętego  mieszkania. Większość potraw była bardzo dobra. 

Komentarze

Nocleg z Booking.com!

Booking.com